Gdyby ta reguła miała się sprawdzić w przypadku Polski, to uchowaj nas Boże! WIG20 po wczorajszych spadkach osiągnął już poziom najniższy od ponad roku.
Od wielu miesięcy, kiedy pojawiają się przez kilka sesji z rzędu zwyżki na warszawskim parkiecie i wydaje się, że giełda wynurza się wreszcie spod wody, ktoś lub coś chwilę później ciągnie ją jeszcze głębiej. A kolejne nadzieje inwestorów, że los się odmienił, okazują się płonne.
Oczywiście można to tłumaczyć wielką niepewnością wynikającą ze światowych wydarzeń politycznych i ekonomicznych, jak choćby wojną handlową Donalda Trumpa z Chinami oraz zmianą polityki Fedu, co doprowadziło do największego od lat odpływu kapitału z rynków wschodzących, w tym z Polski. To jednak wydarzenia ostatnich miesięcy, a przecież nasza giełda leży na łopatkach już od lat.
To nie Trump zrobił skok na OFE i nie jest bezustannym zagrożeniem dla ich pozostałości. To nie on miesza w spółkach Skarbu Państwa, puszczając w ruch karuzelę kadrową, mieszając w strategiach, zmieniając regulacje i zwiększając kontrolę nad firmami. I to nie Trump snuje kolejne plany łączenia kluczowych firm państwowych w Polsce. To także nie jego wina, że cherlawy złoty od lat nie może się umocnić, w przeciwieństwie np. do – żeby nie szukać daleko – czeskiej korony. Być może za euro niedługo znów trzeba będzie płacić 4,50 zł, a za dolara ponad 4 zł.
Dla wielu niezrozumiałe jest, dlaczego mamy dołujący rynek kapitałowy i słabego złotego przy kwitnącej gospodarce. Świetną jej kondycję potwierdzają choćby najnowsze dane GUS o produkcji przemysłowej i budowlanej w maju. Mogą one zwiastować świetny drugi kwartał roku z dynamiką PKB zdecydowanie powyżej 5 proc. Mógłby to być więc najlepszy kwartał od dekady. Pozostaje mieć nadzieję, że w Polsce korelacja giełdy z realną gospodarką jednak jest fikcją i nie spadniemy z wysokiego konia. ©?