Buenos Aires dzieli od Polski 12 tys. kilometrów. Uczestnicząc w szczycie B20, odnoszę jednak wrażenie, że dystans do Warszawy trzeba liczyć... w latach świetlnych. Czyżbym doświadczył zakrzywienia czasoprzestrzeni? Teorii względności Einsteina w praktyce? Nie. Wystarczyło, abym do ręki wziął materiały z prac grup zadaniowych B20 dotyczące rozwoju małych i średnich przedsiębiorstw. I porównał z projektami naszych ustaw, np. podatkowych. O tych ostatnich oraz innych „wykwitach" polskiej legislacji pisałem tydzień temu. O przepisach tworzonych z podeptaniem zasad logiki i reguł języka polskiego. Zepsutych nie przez błędy merytoryczne, ale niewyobrażalne niechlujstwo językowe. Takie, za które uczeń podstawówki powtarzałby klasę.
Materiały na szczyt B20 to zupełnie inny świat. Taki, w którym szacunek dla wysiłków i zasobów przedsiębiorcy są podstawą działania. Dlaczego? Poruszanie się wśród przepisów wymaga bowiem od podatnika poświęcenia czasu, nabycia umiejętności oraz wydania środków. Eksperci B20 mówią wprost – przyjazne dla przedsiębiorców otoczenie prawne jest niezbędne, aby uniknąć kosztownych i zbędnych obciążeń dla małych i średnich firm. Inaczej ugrzęzną one w codziennej walce z biurokratyczną machiną. Walce, której wygrać nie można.
Potrzeba przede wszystkim prostych procedur, takich jak np. zatrudniania pracowników, wsparcia dla firm rozpoczynających działalność, klarownych stawek VAT. Wszystkie te ułatwienia dla biznesu nie są żadnym prezentem czy łaską. „Małe i średnie przedsiębiorstwa tworzą kręgosłup gospodarek narodowych. Są one kluczowe dla rozwoju gospodarczego i odpowiadają za największą część zatrudnienia" – twierdzi (i ma rację) Ines Berton, przewodnicząca Grupy Zadaniowej Rozwoju MSP na argentyńskim szczycie. Dbając o przedsiębiorstwa, dbamy więc o podstawy dobrobytu całych społeczeństw.
Nie tylko ten pogląd jest oczywisty dla uczestników szczytu. W trakcie dyskusji i rozmów ze świecą można szukać kogoś, kto lekceważyłby zagrożenia związane z nadchodzącym spowolnieniem gospodarczym. Sprawą otwartą jest, czy będzie ono większe czy mniejsze. Będzie jednak na pewno. Rzucanie sobie kłód pod nogi w postaci niechlujnych przepisów – w perspektywie załamania koniunktury – to głupota w najczystszej postaci. To jakby przy gaszeniu pożaru stodoły rozdawać instrukcje trzymania kubła z wodą napisane po chińsku. Kto nie potrafi przeczytać, ten wiadra nie dostanie. Bez sensu? Uważacie, że nikt nie byłby tak nierozsądny? Gdybym w Buenos Aires zaczął opowiadać o rodzimych projektach np. przepisów podatkowych – nikt by mi chyba nie uwierzył.
Nie ma się czym chwalić, można by się wręcz wstydzić. Ale najlepiej po prostu zabrać się do roboty. Czasu nie zostało wiele – włoska gospodarka trzeszczy, na wiosnę swoje dołoży brexit. Ustawodawca musi wykorzystać własne zasoby, ekspertów organizacji pozarządowych, tryb konsultacji społecznych i uchwalić niezbędne przepisy najlepiej i najszybciej jak się da.