Występuje on w dwóch postaciach: historycznej – na Kubie, w Korei Północnej, i w wersji ciut złagodzonej – na Białorusi oraz modernistycznej. Reprezentantem tej drugiej jest Wenezuela, która stosunkowo niedawno (w 1988 roku, dołączyła do wielkiej rodziny państw powszechnej szczęśliwości.

I jej osiągnięcia w tym stosunkowo krótkim czasie, są zaiste imponujące. Do ostatnich należą: stuprocentowa dewaluacja boliwara fuerte (ma ona się nie przełożyć na wzrost cen, Hugo Chavez zażądał bowiem od obywateli, aby denuncjowali burżujów, którzy podniosą ceny) i wprowadzenie racjonowania energii. To drugie jest egzemplifikacją pierwszego i podstawowego prawa gospodarki socjalistycznej, które głosi, że w rok po wprowadzeniu socjalizmu na Saharze piasek zacznie być dystrybuowany w systemie kartkowym. Jak bowiem doskonale wiemy, Wenezuela jest trzecim co do wielkości producentem ropy naftowej na świecie, a dodatkowo jeszcze całkiem niedawno produkowała ją najtaniej na świecie.

 Nie może to jednak zmienić naszej zasadniczej oceny kapitalizmu i socjalizmu. Zarządzenie, że każdy obywatel Wenezueli będzie mógł korzystać z prądu co drugi dzień, podyktowane zostało jego dobrem. Hugo Chavez w trosce o człowieka chce, aby k a ż d y mógł korzystać z dobrodziejstwa zapalenia 40-watowej żarówki. Natomiast według rozpowszechnianej w tym samym czasie informacji medialnej kryzys kapitalizmu tak mocno dotknął Niemcy, że tylko co drugą rodzinę emerycką stać było na wyjazd na wakacje do ciepłych krajów.

I nikogo nie powinny zmylić wieści o tym, że Hiszpanie wprowadzają program 40-procentowych zniżek na wczasy w Andaluzji (Costa del Sol i Costa de la Luz) i na Balearach (Majorka, Minorka, Ibiza) dla osób w wieku ponad 55 lat. Owe obniżki przecież nie zostały podyktowane rzeczywistą troską o człowieka, ale wilczym głodem wartości dodatkowej, który trawi kapitalistów.

[i]Michał Zieliński publicysta ekonomiczny[/i]