Pasjonując się najpierw kryzysem zadłużeniowym wywołanym pękaniem baniek kredytowych, a potem kryzysem fiskalnym większości rozwiniętych państw, nieco straciliśmy z oczu „normalny" kryzys koniunkturalny. Zapewne wzmocniły go zaburzenia finansowe, ale miał także klasyczne przyczyny. Były one związane ze zmniejszaniem się popytu na dobra trwałe, wyhamowywaniem inwestycji, wzrostem bezrobocia. Wszystko to negatywnie oddziaływało na koniunkturę.
Kuracja polegająca na dodatkowej kreacji pieniądza przynosi umiarkowane wyniki, bo pieniądz ten pozostaje w sektorze finansowym i w bardzo niewielkim stopniu stymuluje dodatkowy popyt oraz inwestycje w sferze realnej. Tak twierdzą ci ekonomiści, którzy nie bardzo wierzą w interwencjonizm państwowy i możliwość pobudzania gospodarki zastrzykami gotówki. Ich zdaniem kryzys musi się „wypalić". Gospodarka musi dotrzeć do takiego punktu, w którym niepełne reprodukowanie dóbr trwałych doprowadzi do wznowienia inwestycji.
Jeśli tak jak przed laty za wskaźnik stanu reprodukcji uznamy przemysł i rynek motoryzacyjny, możemy odnotować światełko w tunelu. W ubiegłym roku w Stanach Zjednoczonych wzrosła sprzedaż nowych samochodów. Kupiono aż 14,5 mln aut. Wprawdzie jest to dużo mniej niż w rekordowym 2000 roku (17,4 mln), ale o 40 proc. więcej niż w najgorszym pod tym względem 2009 roku oraz o 13,4 proc. więcej niż w roku ubiegłym. Przyrost jest największy od 28 lat. Prognozy także są optymistyczne. W tym roku sprzedaż ma wynieść ponad 15 mln aut.
Gorzej jest w Europie. Tu producenci zakończyli rok spadkiem sprzedaży o 7,5 proc. Dobre wyniki osiągnęły tylko te firmy, które wykorzystały rosnący popyt w Stanach oraz Chinach i powiększyły swój eksport.
Polska niestety nie ma dobrej oferty dla tych rynków. Dlatego odnotowaliśmy aż 20-proc. spadek sprzedaży. I nic w tej sprawie zrobić się nie da. Nasza produkcja jest prawie dwukrotnie wyższa niż całkowity popyt krajowy. Zatem nawet gdyby usiłowano poprzez dotacje (czy nawet zakazy importowe) zrealizować lubiane przez niektórych polityków hasło: kupuj polskie, sytuacja niewiele by się zmieniła.