Gdyby wsłuchać się uważnie w prognozy dla globalnej gospodarki na najbliższy rok, należałoby zakupić zarówno pokaźne pakiety akcji, gdyż ożywienie gospodarcze może pchnąć ich ceny w górę, jak i obligacji niemieckich, gdyż strefa euro może się rozpaść, jak i trochę złota, gdyż może wybuchnąć inflacja.
Nic dziwnego, że w takim okresie uaktywniają się też ci, którzy twierdzą, że prognozowanie to w dużej mierze hucpa intelektualna, coś na kształt wróża Macieja dla inteligentnych. Globalnym guru dla wszystkich krytyków prognoz jest Nassim Taleb, amerykańsko-libański matematyk i ekonomista, który naucza, że większość modeli ekonomicznych i finansowych to bzdura na kółkach. W skromniejszej wersji można usłyszeć wiele głosów, że nie do zaprognozowania są ceny akcji i innych aktywów finansowych. Czy rzeczywiście?
Może, nie miejsce tu na statystyczny traktat o prognozach. Ale chciałbym wysunąć kilka prostych argumentów, które biorą jednak analityków nieco w obronę i nadają noworocznym prognozm sens.
Po pierwsze, choć bardzo często prognozy okazują się nietrafne, to absolutnie nie obniża ich przydatności. Prognozowanie jest immanentną cechą wszystkich ludzkich decyzji – każdy człowiek podejmując każdą decyzję ma w głowie pewien schemat rzeczywistości i na jego podstawie wyciąga wnioski. A prognozy gospodarcze tylko pewne schematy formalizują. Podejmowanie decyzji to ciągłe zmaganie z niespodziankami i weryfikowanie schematów. Prognoza i jej błąd są wszędzie wokół nas.
Po drugie, prognozy spełniają ważne funkcje społeczne. Na przykład dzięki temu, że każdy wyborca prognozuje, który polityk będzie najlepszy z punktu widzenia jego interesów, demokracja może dobrze funkcjonować. Dzięki temu, że setki tysięcy analityków na codzień prognozują wyniki spółek, mamy bardzo duży zasób informacji na ich temat.