Większość kryzysów finansowych miała podobne podstawy. Zaciągane na potęgę kredyty, bańka cenowa, która w końcu pękała, doprowadzając do gwałtownego wzrostu liczby niespłacanych kredytów, upadków banków i spadku zaufania do sektora finansowego, ograniczenia akcji kredytowej i w efekcie recesji. Japonię w 1998 r. kosztowało to spadek PKB aż o 2 proc.

Nowoczesna inżynieria finansowa sprawiła, że straty rozpierzchły się po całym świecie. Nie są skoncentrowane w USA. A wydaje się, że nie są one na tyle duże, aby w tej sytuacji doprowadzić do globalnego kryzysu finansowego. Po drugie, niespotykany w historii wzrost gospodarczy na rynkach wschodzących, głównie w Chinach i Indiach, ale też np. Polsce czy Rosji, sprawia, że amerykańscy eksporterzy nie muszą załamywać rąk. Rynki te rozwijają się w znacznej mierze dzięki konsumpcji (lub środkom z Unii Europejskiej) i nie ma szans, żeby weszły w recesję.