Tuż przed objęciem przez Bena Bernanke funkcji prezesa banku centralnego USA szacowny tygodnik „The Economist” opublikował wielce znamienną ilustrację. Alan Greenspan przekazywał Benowi Bernanke – swojemu następcy – pałeczkę... dynamitu. To, co przed trzema laty wydawało się dosyć odległą metaforą sytuacji na rynkach finansowych, dziś przeraża swoją dosłownością i rzeczywistym zagrożeniem, z jakim przyszło się zmierzyć Benowi Bernanke.
Obecny prezes banku centralnego USA jest ekonomistą z wysokimi kwalifikacjami (Harvard Business School i MIT) i zarówno teoretykiem, jak i praktykiem. Fed znał doskonale już wcześniej, zanim zaczął nim zarządzać. W każdej szkole był prymusem, raz tylko zdarzyła mu się wpadka w teście, kiedy nie wiedział, jak wymówić słowo „szarotka” (edelweiss) – wtedy uzyskał 1590 na 1600 możliwych punktów. Podczas studiów zafascynowany był zgłębianiem przyczyn recesji i porażek ulubionej drużyny baseballowej Red Sox. Po przeprowadzce do Waszyngtonu zdradził Soksów dla Nationals, recesja nadal go interesuje. Znany jest z powiedzenia, że „jeśli dolar byłby zbyt drogi, to Fed może dodrukowałby więcej banknotów, a gdyby zdarzyła się taka potrzeba, może je zrzucać z samolotów”.
Stanowisko prezesa Fedu przejął po legendarnym Alanie Greenspanie, który przez 18 lat był najbardziej wpływowym człowiekiem w światowych finansach. I do dziś pozostaje jego szarą eminencją.
Bernanke w odróżnieniu od swojego słynnego poprzednika jest postrzegany jako serdeczny i otwarty człowiek. W porównaniu z tym, do czego przyzwyczaił nas Greenspan, obecny szef Fedu jest wręcz gadatliwy. Doświadczenie akademickiego profesora nauczyło go w przystępny sposób wyjaśniać skomplikowane problemy gospodarcze. Bernanke mówi ciekawie nawet dla laików, ale zawsze podkreśla, że jego decyzje są wyjątkowej wagi ze względu na znaczenie stanu gospodarki USA dla kondycji świata. Tłumaczy, dlaczego wysoki deficyt jest groźny. „Powiększy dług, który nasze dzieci i wnuki będą spłacać wysokimi podatkami i gorszymi warunkami życia”. Jego otwartość i publiczne wyrażanie poglądów już się udzieliły innym urzędnikom Fedu.
Kiedy przygotowuje nawet najważniejsze wystąpienia, nie gromadzi stosów dokumentów, ale rozmawia z ludźmi. Zapytany przez jednego z senatorów, o czym wtedy myśli, powiedział: „O inflacji, tempie wzrostu PKB, deficycie na rachunku bieżącym i pewnie o tym, co miałbym ochotę zjeść na lunch”.