Kryzys jeszcze się nie skończył

- Banki centralne powinny zwalczać inflację nawet kosztem wzrostu gospodarczego. To jest lekcja, jaką wyciągnęliśmy z poprzedniego kryzysu naftowego - mówi Charles Wyplosz - profesor ekonomii Graduate Institute of Geneva

Publikacja: 07.07.2008 01:07

Rz: Czy możemy porównać obecną sytuację w światowej gospodarce z okresem stagflacji (stagnacji gospodarczej i wysokiej inflacji) z lat 70. XX wieku?

Charles Wyplosz:

Tak i nie. Porównywalny jest oczywiście gwałtowny wzrost cen ropy. Jest jednak wiele różnic. Po pierwsze, współczesne gospodarki są znacznie mniej zależne od ropy niż 30 lat temu. Po drugie, szczególnie w Europie wiele krajów miało wówczas mechanizmy indeksacji płac, co przy wzroście inflacji prowadziło do spirali płacowo-cenowej. Po trzecie, wtedy wzrost cen ropy był sztucznie wywołany przez OPEC, teraz w znacznej mierze jest to efekt rosnącego popytu na rynkach wschodzących. Po czwarte wreszcie, ogromna różnica jest taka, że teraz wiemy, jak reagować na szoki cenowe. Nauczyliśmy się.

Jak zatem reagować?

Decydenci powinni kontrolować, żeby inflacja nie zaczęła gwałtownie rosnąć, jak to się stało 30 lat temu. Możliwe więc, że musimy przejść okres znacznego spowolnienia gospodarczego, żeby opanować inflację, ale potem wszystko wróci do normy.

Czy myśli pan, że na wzrost cen ropy banki centralne powinny reagować podnoszeniem stóp procentowych?

To zależy od sytuacji w danym kraju. Europejski Bank Centralny podniósł stopy procentowe, ponieważ uznał, że spowolnienie gospodarcze nie jest na tyle znaczące, żeby narzucić ograniczenia na wzrost płac. W USA spowolnienie jest większe, a warunki kredytowe się pogarszają, więc sytuacja jest inna.

Czy EBC podjął właściwą decyzję?

EBC uznał, że spowolnienie nie jest wystarczająco silne, żeby opanować inflację, i można się spierać, czy to jest właściwe podejście. Ja uważam, że to jest swojego rodzaju ubezpieczenie przed wzrostem oczekiwań inflacyjnych. Podniesienie stóp procentowych o 0,25 pkt proc. to nie jest realne uderzenie, tylko symboliczny sygnał.

Niektórzy ekonomiści uważają, że w sytuacji szoku cenowego na rynku ropy lub szybkiego i długotrwałego wzrostu cen żywności powinno się podnieść cele inflacyjne banków centralnych lub wydłużyć horyzont osiągania tych celów. Co pan na to?

To byłby wielki błąd, powtarzanie błędu popełnionego w latach 70. Tamto doświadczenie wskazuje, że bardzo ważne jest, aby banki centralne nie pozwoliły na znaczący wzrost inflacji. Inaczej będzie trzeba dziesięciu lat, żeby ją obniżyć, a zyski po stronie wzrostu gospodarczego i zatrudnienia będą żadne.To bardzo zły pomysł.

Czy banki centralne powinny zwalczać inflację nawet kosztem wzrostu gospodarczego?

Tak, to jest lekcja, jaką wyciągnęliśmy z poprzedniego kryzysu naftowego. Nie ma co do tego wątpliwości.

Czy ten koszt jest teraz wysoki?

Jak na razie spowolnienie gospodarcze jest umiarkowane. Charakterystyczne dla obecnej sytuacji – i chciałbym o tym przypomnieć – jest to, że mamy nie tylko kryzys naftowy, ale również kryzys finansowy oraz problem wzrostu cen żywności. To są trzy szoki w tym samym czasie, z których dwa wywołują inflację, a jeden recesję. To jest fatalna sytuacja. Dlatego zaskakujące jest, że na razie spowolnienie gospodarcze jest tak umiarkowane. Mówię „na razie”, ponieważ jesteśmy dopiero na początku i to wszystko może wyglądać jeszcze znacznie gorzej, niż większość ludzi obecnie myśli.

Co jest większym problemem: kryzys finansowy czy spadek cen nieruchomości? Bo do niedawna toczyła się jeszcze taka dyskusja.

Myślę, że kryzys finansowy to bardzo poważny problem – minął już rok, od kiedy się zaczął, i wciąż nie został rozwiązany, ponieważ istnieje opór przeciw rozwiązaniu go. Kryzys na rynkach nieruchomości ma charakter lokalny. Jest bolesny dla wielu gospodarek, np. irlandzkiej, ale zostanie automatycznie rozwiązany, kiedy ceny osiągną dno. Natomiast prawdziwym problemem światowej gospodarki jest to, że największe banki są w złej kondycji i nie robią tego, co powinny, żeby ją poprawić.

A co powinny robić?

Powinny zaakceptować swoje straty. Żeby użyć porównania: bank ma ząb, który boli, i próbuje wziąć na to pastylkę aspiryny. A co naprawdę powinien zrobić z takim zębem? Wyrwać go. Oczywiście banki opierają się, bo to boli. Tak samo było w Japonii w latach 90., kiedy banki poniosły ogromne straty i nie chciały się do tego przyznać. Minęło 15 lat i japońska gospodarka wciąż jest w stagnacji.

Czy możemy porównać obecny kryzys z kryzysem japońskim?

Różnica jest taka, że w Japonii rząd był całkowicie pod wpływem banków, chronił je i przez wiele lat nie robił nic, żeby rozwiązać problem. W Europie związki między bankami a władzami są mniejsze, banki są mniej chronione. Myślę więc, że nie będziemy mieli 15 lat kryzysu. ?

Charles Wyplosz specjalizuje się m.in. w kwestiach związanych z kryzysami finansowymi, integracją monetarną, polityką fiskalną, transformacją gospodarczą. Jego felietony ukazują się m.in. w „Financial Timesie”, „Le Monde” i „Liberation”

Rz: Czy możemy porównać obecną sytuację w światowej gospodarce z okresem stagflacji (stagnacji gospodarczej i wysokiej inflacji) z lat 70. XX wieku?

Charles Wyplosz:

Pozostało 97% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację