Na pozór zatem mamy tradycyjny dla obu tych partii spór między keynesowskim a friedmanowskim rozumieniem gospodarki. Obawiam się jednak, że przy całej różnicy postrzegania świata ci wielcy ekonomiści nie byliby zachwyceni przedstawionymi propozycjami. Pomijają one bowiem to, co nie tylko dla Ameryki, ale dla całej gospodarki światowej jest najważniejsze: kolosalny deficyt handlu zagranicznego i wciąż wysoki deficyt budżetowy. A owe bliźniacze deficyty zapychają rynki finansowe dolarami, czego konsekwencją jest nie tylko słabnący dolar, ale także – przynajmniej w jakiejś mierze – droga ropa i światowa inflacja.

I nie o grosze tutaj idzie, tylko o grube miliardy. Deficyt towarowy USA wyniósł bowiem w 2007 r. 819 mld dol., a w tym roku będzie jeszcze większy, bo po pięciu miesiącach sięgnął już 356 mld dol. Co więcej, znaczna jego część (w roku ubiegłym 293 mld dol., w tym już 166 mld dol.) wynika z nadwyżkowego popytu na ropę. A zatem jeżeli gdzieś w świecie szukać należy możliwości korzystnego wpływu redukcji popytu na cenę ropy, to USA nadają się do tego najlepiej.

Niestety – na razie przynajmniej – w kwestii redukcji deficytu i prowadzenia polityki energooszczędnej obaj kandydaci nawet się nie zająknęli (a John McCain zaproponował wręcz obniżkę akcyzy na paliwa, co jeszcze by popyt podkręcało). Jest tak bez wątpienia dlatego, że to, co dla gospodarki światowej jest fatalne, dla przeciętnego mieszkańca Stanów (najtańsza benzyna i zalew taniej chińskiej tandety) – bardzo korzystne. A ów przeciętny Amerykanin, mimo że bardzo dumny z tego, iż jest obywatelem kraju w znacznej mierze decydującego o losach świata, za bardzo tymi losami się nie interesuje.

Będąc osobą złośliwą, mógłbym zaproponować, aby – skoro to, co się dzieje w USA, jest tak ważne dla innych krajów – prezydenta wybierali nie tylko obywatele USA, ale także Anglicy, Niemcy, Polacy itd. Tyle tylko, że gdyby tak się stało, nie bardzo wiedziałbym, na kogo zagłosować. Z mojego punktu widzenia bowiem obaj kandydaci proponują tak samo złe programy dla świata, że spokojnie mogliby zamienić się na imiona, a i tak nikt by tego nie zauważył.