Wprawdzie na papierze dopisywane są do lokat jakieś odsetki, ale realna wartość naszych oszczędności rośnie wolniej niż inflacja, a więc realnie licząc, wartość naszych pieniędzy maleje.
W „Rzeczpospolitej” szacujemy, że Polacy stracili w ten sposób kilka miliardów złotych. Zostali ukarani przede wszystkim ci, którzy naiwnie uwierzyli, że zamiast od razu wydać wszystkie zarobione pieniądze, lepiej odłożyć je na starość. Co ważne, odpowiedzialne za tę sytuację są nie tylko banki wyznaczające stopy procentowe, ale również system podatkowy obciążający zyski z lokat dwudziestoprocentową daniną nazywaną potocznie nazwiskiem ministra, który kiedyś ją wprowadził.
Oczywiście można uznać, że nic się nie stało. W końcu stracili tylko ci, którzy mają oszczędności, a więc – najbogatsi. Na dodatek ich „ofiara” nie poszła na marne. Dzięki niższym stopom procentowym gospodarka miała tańsze kredyty. Można również powiedzieć, że ciułacze przyczynili się do szybszego wzrostu gospodarczego.
A płacąc podatek Belki, wsparli budżet. Co więcej, świadomość, że oszczędzanie nie przynosi zysków, powinna powodować, iż ludzie nie będą odkładać na zaś, tylko kupować, a to będzie dalej napędzać koniunkturę.
Te korzyści są jednak pozorne. W dłuższej perspektywie niemożność dochodowego ulokowania oszczędności szkodzi gospodarce i społeczeństwu. Niechęć Polaków do oszczędzania sprawi, że banki będą musiały za granicą szukać pieniędzy potrzebnych do udzielania kredytów gospodarczych.