[b]Rz: Pańska książka „Koniec hegemonii Ameryki” ukazała się w USA prawie rok temu. Czy w związku z tym, co się stało na świecie w ciągu ostatnich 12 miesięcy, nie chciałby pan jej napisać na nowo?[/b]
Każdy autor pewnie chciałby poprawiać swoją książkę zaraz po tym, gdy ją skończy – i ja też. Ale nie dlatego, żebym wycofywał się z jej głównych tez. Wręcz przeciwnie – wydarzenia ostatnich 12 miesięcy potwierdzają, że procesy, o których pisałem, nabrały przyspieszenia. Obserwujemy dziś bardzo poważną erozję znaczenia Ameryki. I nie chodzi mi o polityczny wpływ Stanów Zjednoczonych. Powiedziałbym nawet, że wybór Baracka Obamy wyzwolił wiele dobrych uczuć względem Amerykanów na świecie i ożywił politykę wewnątrz kraju. Jednak w wyniku kryzysu finansowego i gospodarczego na naszych oczach upada obraz modelu amerykańskiego jako najbardziej zaawansowanego, najbardziej poszukiwanego na świecie.
Co więcej w efekcie tego kryzysu kraje Zachodu znajdą się w sytuacji poważnego zadłużenia, co w nieunikniony sposób oznaczać będzie spowolnienie gospodarcze w ciągu najbliższej dekady. Kraje, które opisuję w mojej książce jako „reszta świata” – Chiny, Indie i Brazylia, nie mają tak ogromnego zadłużenia i moim zdaniem wyjdą z tego kryzysu w lepszym stanie. Ich wzrost gospodarczy być może spowolni, ale ta zmiana, o której piszę i którą określam jako „the rise of the rest” (wzrost znaczenia reszty świata), następuje w przyspieszonym tempie. Uważam ją za ogromny sukces tych państw i sądzę, że jeśli Stany Zjednoczone dobrze rozegrają swoje karty, to w tym światowym przewartościowaniu nie ma dla nas żadnego zagrożenia. USA są i mogą dalej pozostać globalnym mocarstwem, bo proces, który opisuję, nie jest grą o sumie zerowej. Tu chodzi raczej o to, by takie państwa, jak Chiny, Indie czy Brazylia, dołączyły do grona głównych rozgrywających, by miały swoje udziały w budowaniu światowego porządku politycznego i gospodarczego.
[b]I tutaj chyba tkwi pewien problem. Pana wizja tego świata poamerykańskiego jest niezwykle optymistyczna. Nikt w niej nie traci, wszyscy zyskują. Amerykanie są tak bogaci jak byli, Chińczycy i Hindusi wychodzą z nędzy i wszystkim jest lepiej, niż było. Tymczasem ostatni rok pokazał w dramatyczny sposób, że świat jest niezwykle burzliwym miejscem, w którym nic się nie dzieje zgodnie z naszymi przewidywaniami. Pakistan rozpada się na naszych oczach, Rosja odbudowuje swoje imperium, najeżdżając na obce państwo, Chiny się zbroją, a spadek produkcji może spowodować poważne niepokoje społeczne. Afryka ciągle jest „kontynentem nadziei”, z którego większość ludzi najchętniej by uciekła. Tę listę można ciągnąć dalej. Nie wydaje się panu, że pański optymizm sprzed roku był nieco na wyrost?[/b]
[wyimek]Obecna pozycja Rosji na świecie jest po prostu żałosna. Wziąwszy pod uwagę potencjał gospodarczy, demograficzny i intelektualny, nie stanowi ona żadnego zagrożenia dla świata[/wyimek]