To, co widzimy od połowy lutego (WIG20 zyskał od 17 lutego aż 25 proc.), wygląda tylko na silne odreagowanie po półtorarocznej bessie i nic ponadto. Teraz mamy podobno największy kryzys po II wojnie i największą bessę – i podobnie jak wówczas nie zakończy się ona raczej szybko i bezboleśnie. By nadeszła nowa hossa, gospodarka będzie musiała wrócić do zdrowego, zbilansowanego wzrostu – a zanim ten powróci, minie trochę czasu. W ciągu ostatnich miesięcy nic aż tak wielkiego w gospodarce polskiej i światowej się nie wydarzyło. Co prawda lekko polepszyły się nastroje inwestorów, zwiększając kapitały Międzynarodowego Funduszu Walutowego na szczycie G20, a kilka dużych amerykańskich banków podało niezłe dane za I kwartał. Ale czy dziś to wystarczy, aby akcje w Warszawie wciąż drożały, skoro notowane tam spółki kolejny kwartał będą miały straty? Czy przypadkiem nie mamy do czynienia wyłącznie z chórem optymistów, którzy wszędzie szukają oznak ożywienia, podobnie jak jeszcze niedawno wszyscy widzieli wszystko w czarnych barwach?
W latach wielkiej depresji w Stanach Zjednoczonych indeksy giełdowe też potrafiły rosnąć, ale długie lata zajął im powrót do poziomów sprzed początku kryzysu.
Całe szczęście – dziś wszystko dzieje się szybciej.
[ramka][link=http://blog.rp.pl/kurasz/2009/04/22/chor-optymistow-czyli-gieldowy-scenariusz-wydarzen/]Skomentuj[/link][/ramka]