Szarża z szablą na czołg nie jest w moim stylu

Kryzys znów może się zdarzyć za 5 czy 7 lat. Strategicznie musimy więc wejść do strefy euro - przekonuje w rozmowie z "Rz" minister finansów Jacek Rostowski.

Publikacja: 04.09.2009 22:44

Minister finansów Jacek Rostowski

Minister finansów Jacek Rostowski

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek JD Jerzy Dudek

[b]Rz: W przyszłym roku za granicą i w krajowych bankach Polska będzie musiała pożyczyć znacznie więcej niż 155 mld zł w 2009 r. Czy nasza wiarygodność jest aż tak duża, że nie będzie z tym problemu?[/b]

[b]Jacek Rostowski:[/b] Wszyscy wiedzą, że pożyczamy więcej, bo przyrasta nam dług w ujęciu nominalnym. Ale my zdobyliśmy wiarygodność wśród inwestorów, a ona będzie jeszcze podtrzymana determinacją dotyczącą wydatków, co będzie widoczne w budżecie 2010 r. Z wyjątkiem kilku pozycji, cały wzrost wydatków wynika z istniejących ustaw, których niestety nie jesteśmy w stanie zmienić z powodu sytuacji politycznej. Dlatego program prywatyzacji jest ważny nie tylko z tego względu, żeby dług Polski był niższy od 55 proc. PKB. To też olbrzymi przełom strukturalny. To jest ta część reform o której możemy decydować sami bez zgody opozycji czy prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

[b] Ale czy to będzie jedyny element reform rządu Donalda Tuska w przyszłym roku?[/b]

Nie jedyny, ale najbardziej istotny.

[b]Będą jakieś inne reformy? [/b]

O tym dowiecie się za jakiś czas. Przygotowujemy dalsze ruchy, co do których mamy pewność, że będziemy mogli je przeprowadzić. Chodzi o pewność dotyczącą akceptacji tych zmian przez część opozycji. Ważnym elementem będzie uruchomienie mechanizmu Partnerstwa Publiczno Prywatnego, tak, żeby nie było czwartego P z czasów rządu Jarosława Kaczyńskiego, czyli Prokuratury. Będzie to szczególnie ważne dla podtrzymania inwestycji samorządowych. Ale żeby tak się stało rząd będzie musiał przeprowadzić parę flagowych inwestycji wykorzystując mechanizm PPP.

[b]Czyli nie będzie strukturalnego przełomu np. w sprawie KRUS, czy zmian systemu emerytalnego? Bo szanse, że wspólnie z opozycją odrzucicie weto prezydenta w tych kwestiach jest nikła...[/b]

Szczerze mówiąc, szarża z szablą na czołg nie jest w moim stylu. Będę robił to co możemy przeprowadzić. Rządzenie nie polega na tym by dostarczać fajnych materiałów dziennikarzom poprzez kłótnie polityczne. Pomysł by proponować reformy, o których wiemy, że nie uzyskają wymaganego poparcia politycznego jest działaniem niepożądanym i podważy wiarygodność Polski zagranicą. Po co tworzyć jeszcze dodatkowe pola walki? Oszczędzimy ludziom konfliktów. Jeśli nawet zaproponowalibyśmy dobre reformy, a one by upadły, to po co mamy czytać w światowej prasie, że to się nam nie udało? Potrzebujemy tego? Czy chcemy by dzięki temu złoty się osłabił, co doprowadzi do wzrostu kosztów obsługi długu?

[b]To mało odważna polityka. Trochę tchórzycie...[/b]

Nie. To po prostu byłoby działanie fatalne i antyskuteczne.

[b]Tymczasem szykuje Pan jednak rewolucję w przyszłorocznym budżecie, który we wtorek trafi pod obrady rządu. To ile w końcu wyniesie deficyt budżetu państwa w 2010 r.?[/b]

Planujemy, że on istotnie wzrośnie w porównaniu z 2009 r. i wyniesie 52,2 mld zł. Natomiast deficytu sektora finansów publicznych wzrośnie o około 1 pkt proc.

[b]Opozycja powie: u nas deficyt był niższy, a Wy zapowiadaliście, że będziecie obniżać zadłużenie. [/b]

Jakby rządził PiS to deficyt byłby jedynie fikcyjnie na niskim poziomie, oni nie chcieli dokonywać żadnych oszczędności w tym roku. W zestawieniu obu deficytów nasz plan to prawdziwe liczby kontra wirtualne. Wybraliśmy słuszną kolejność działań: oszczędności, uzyskanie wiarygodności, rozejrzenie się co możemy zrobić i jaka jest sytuacja w gospodarce światowej, a dopiero potem na ile możemy powiększyć deficyt w nowelizacji na 2009 r. i teraz na 2010 r. Nie chcieliśmy powiększać deficytu na oślep na początku kryzysu, bo to doprowadziłoby do utraty wiarygodności i katastrofy.

[b]Po co decyduje się Pan na tak znaczący wzrost deficytu. Chce Pan mieć pieniądze, które mogą poprawić nastroje kilku znaczących społecznych grup nacisku, przez zbliżającymi się wyborami prezydenckimi? Miał pan rozmowę premierem, że w 2010 r. chce mieć do dyspozycji pieniądze na konkretne zadania, bo to rok wyborczy?[/b]

Od początku istnienia gabinetu takiej rozmowy z premierem nigdy nie było. Ważny był rok 2009, bo były wybory europejskie, ważny jest rok 2010 i 2011, wtedy też będą wybory. Premier dobrze rozumie, że stan gospodarki jest ważny dla wszystkich. Gdyby premier chciał podchodzić tak jak panowie mówią, nie szukalibyśmy w ministerstwach 10 mld zł oszczędności w tym roku.

Wzrost deficytu, z małymi wyjątkami, wynika po prostu z obowiązującego prawa. Zrobimy wszystko co możliwe, żeby ograniczyć wzrost wydatków do minimum. Limity dotyczące kosztów osobowych, które zostały wysłane do resortów, zakładają 0 proc. wzrost. Kwota bazowa nie wzrośnie. Limity na wydatki rzeczowe są o 10 proc. nominalnie niższe niż w 2009 r., podobnie z inwestycjami resortów. Bardzo istotną przyczyną wzrostu deficytu sektora jest też program drogowy, ale z tego nie rezygnujemy.

[b]Na razie tylko nauczyciele chcą więcej niż to co zaproponowaliście, czyli więcej niż podwyżka rzędu 7 proc. od września 2010 r. Zaraz pojawią się kolejne grupy nacisku.[/b]

To jest ten jeden z niewielu wyjątków. Tu będą wyższe wydatki niż w 2009 r. W administracji i sferze budżetowej zakładamy zero wzrostu wydatków, zarówno w przypadku policji czy wojska. Więc te 7 proc. to i tak bardzo dużo.

[b] A czy rząd planuje zmiany stawek podatków poza podatkami dochodowymi albo składek?[/b]

Są dziedziny jak akcyza – tu muszą być pewne podwyżki, bo tego wymaga prawo Unii.

[b]A stawki VAT? Planuje pan likwidację wszystkich ulg, w tym na dzieci?[/b]

Nie pracujemy nad takimi zmianami.

[b] Premier zapowiedział już, że celem rządu będzie uniknięcie w 2010 roku przekroczenia poziomu 55 proc. długu do PKB, co wywołałoby konieczność głębokich cięć budżetowych w następnym roku. To wasz priorytet?[/b]

Tak, to jest nasz cel. Według naszych obliczeń w 2009 roku i 2010 r. dochody z prywatyzacji powinny wynieść 28,5 mld zł, by taki cel dało się zrealizować. Zatem to nieco mniej niż 36,7 mld zł przedstawione przez ministra Aleksandra Grada.

[b] Wierzy pan w to, że ministrowi Gradowi uda się uzyskać nawet aż 28,5 mld zł? Prezydent mówi o tym, że Platforma Obywatelska chce sprzedać srebra rodowe. To będzie główny temat walki politycznej w tym i przyszłym roku.[/b]

To nie kwestia wiary, tylko bezwzględnej konieczności. Pan minister zobowiązał się nawet do większej sumy, a ja wskazuję ile potrzebujemy, aby skonsolidować finanse publiczne. Będzie to także reforma proefektownościowa.

[b]Jeden z ministrów powiedział nam, że Jacek Rostowski będzie tym członkiem rządu Donalda Tuska, który będzie ostatni gasił światło. Czy dzięki dobrym wynikom gospodarki w drugim kwartale pana pozycja w gabinecie się wzmocniła? Przegrał Pan jednak potyczkę z ministrem skarbu o korzystny dla Pana układ sił w największym polskim banku - PKO BP.[/b]

Panowie, rząd to nie jest grupa ludzi, która spotyka się towarzysko. Są do wykonania pewne zadania. Tu nie ma znaczenia czy ktoś kogoś lubi bądź nie.

[b]

Ale podobno to pan wygrał przy powoływaniu nowej rady nadzorczej PKO BP, takie są opinie.[/b]

To kompetencja ministra skarbu. Lubię ministra Grada i to nie jest tak, że się obrażamy. Mamy tylko konkretne sprawy do załatwienia, choć czasami są różnice poglądów.

[b] W trakcie wizyty w Polsce premier Rosji Wladimir Putin pogratulował premierowi Tuskowi osiągnięcia 1,1 proc. wzrostu PKB w drugim kwartale 2009 r. Pan z kolei był w mijającym tygodniu w Brukseli – komisarz Unii ds. Monetarnych Joaquin Almunia zrobił to samo? Wcześniej wątpił w pana prognozy. [/b]

Gdy spotkałem komisarza Joaquina Almunię zapytałem go „Joaquin, co się stało?”. On powiedział: „co?”. A ja odpowiedziałem: „no wasze prognozy...”, bo przecież Komisja zakładała spadek PKB w Polsce. A my mamy jedyny wzrost w całej Europie. On odpowiedział: „prognozy Komisji Europejskiej były słuszne, tylko rzeczywistość nam nie dopisała”. (w maju to komisarz Almunia zapytał ministra Rostwowskiego „Jacku co się stało” gdy okazało się, że deficyt sektora finansów publicznych w 2008 r. był zdecydowanie wyższy niż prognozował polski rząd w dokumentach wysłanych do KE – red., Minister finansów powiedział, że nie wie i musi sprawdzić dane).

[b]

Czy powiedział też, że poprawi prognozy wzrostu PKB dla Polski? Szacunek mówi o recesji. Almunia mówił o minus 1,4 proc [/b]

Poczekajmy spokojnie do 16 września.

[b]Chwalił się Pan, że to dzięki rządowi są takie wyniki. Może Pan powiedzieć konkretnie, które działania rządu przyczyniły się do osiągnięcia takiego wzrostu gospodarki w drugim kwartale 2009 r. Ekonomiści mówią, że w zasadzie to tylko zasługa słabego złotego, który pomógł eksporterom.[/b]

Najważniejszą rzeczą było to, że uspokoiliśmy przedsiębiorców i osoby prywatne, że sektor finansowy w Polsce jest zdrowy. Przecież inwestycje w dużych firmach wzrosły, a tego by nie było gdyby istniała niepewność co do tego co się stanie z sektorem bankowym. Ważne było więc wprowadzenie wyższych gwarancji dla bankowych depozytów. Ważne było też utrzymanie wiarygodności wobec inwestorów krajowych i zagranicznych oraz zapewnienie ich, że Polska będzie tym krajem, który będzie oszczędzał pieniądze. To była dobra sekwencja wydarzeń i to jest główna nasza zasługa w tym wzroście. Bo najpierw zacisnęliśmy pasa na 1 proc. PKB i udowodniliśmy rynkom, że mamy determinację, żeby nie stracić kontroli nad finansami publicznymi. W rezultacie byliśmy w stanie uzyskać elastyczną linię kredytową w Międzynarodowym Funduszu Walutowym, co zahamowało osłabienie złotego.

Nasz rząd aktywnie przeciwdziałał protekcjonizmowi finansowemu i handlowemu. Dzięki temu międzynarodowe grupy bankowe zasiliły nasze banki kwotą 45 mld złotych w krytycznym momencie kryzysu. Gdybyśmy działali w duchu protekcjonizmu, tak, jak podpowiadał PiS, polskie banki nie byłyby w stanie utrzymać wysokiej dynamiki kredytów pod koniec 2008 roku, z której do dzisiaj korzystają przedsiębiorcy. Dzięki wspólnej inicjatywie Donalda Tuska, Mirka Topolanka i Jose Manuela Barroso UE odrzuciła także protekcjonizm handlowy. W przeciwnym razie, fala protekcjonizmu handlowego zalałaby Europę, a wyniki naszego eksportu netto byłyby zupełnie inne niż teraz.

[b]Ekonomiści uważają, że zadziałała jednak zasada - po pierwsze nie szkodzić. Według ekonomistów największą rolę we wzroście PKB w II kw. odegrał jednak słaby złoty, który był korzystny dla eksportu[/b]

Nigdy specjalnie nie przejmowałem się słabym złotym. Było tak aż do momentu, gdy okazało się, że system finansowy może się zdestabilizować. Dlatego w listopadzie zaczęliśmy negocjować z MFW i po uzgodnieniu linii kredytowej podjęliśmy skuteczną interwencję na rynku.

[b] ...o negocjacjach z MFW zresztą napisaliśmy, a resort finansów zaprzeczał...[/b]

Wy napisaliście o negocjacjach w sprawie pożyczki w MFW. I temu zaprzeczyliśmy. Negocjowaliśmy linie kredytową. To zupełnie inne instrumenty. Pożyczka przeznaczona jest dla krajów, które mają problemy, linia kredytowa, dla tych, którzy mają solidne fundamenty gospodarki. A wracając do eksportu, to zgadzam się - słabszy złoty pomógł nam. Ale nie powinniśmy wyciągać z tego wniosków na przyszłość. Podobną rolę jak eksport netto, tyle że negatywną odegrał w II kwartale spadek zapasów. Ale to nie może trwać wiecznie, więc tu spodziewam się odbicia i wzrostu produkcji, co też nam pomoże.

[b] Jest Pan więc zadowolony, że Polska nie jest w strefie euro? Bo to przecież dzięki złotemu udało się przejść przez najgorszy okres kryzysu finansowego suchą nogą.[/b]

Nigdy nie mówiliśmy, że wejdziemy do poprzedzającego euro korytarza walutowego ERM2 natychmiast. Gdybym mógł wejść do ERM2 w marcu gdy złoty był zdecydowanie słabszy niż dziś to nie widziałbym problemu. Ale tak niestety nie mogło się stać. Proszę pamiętać, że gdybyśmy byli w euro to nie byłoby ryzyka załamania sektora finansowego.

[b]Ale pewnie mielibyśmy spadek PKB?[/b]

Gospodarka nawet gdyby miała się kurczyć, to jedynie nieznacznie. Potencjalnie większe ryzyka są dla nas jednak gdy nie mamy wspólnej waluty. Ale na szczęście udało nam się zarządzać tymi ryzykami. Per saldo kraj jest bowiem bezpieczniejszy mając euro. Czy możemy sobie pozwolić, żeby być poza tą strefą w perspektywie najbliższych lat?

[b] A dlaczego nie?[/b]

Bo w średnim terminie będziemy mieli przecież do czynienia z dalszym umocnieniem złotego, a wtedy ludziom będzie się coraz bardziej opłacało brać hipoteki w walutach obcych i kupować opcje walutowe. A przecież kryzys znów może się zdarzyć za 5 czy 7 lat. Wszystkie ryzyka systemu bankowego mogą wrócić. Strategicznie musimy więc wejść do strefy euro, bo tam będziemy mniej narażeni na ryzyka makroekonomiczne.

[b]Czy pojawi się nowa data określająca kiedy rząd będzie chciał przyjąć euro? Za kilka dni mija rocznica zapowiedzi premiera w Krynicy, że złotego zamienimy już w 2012 roku. Dziś to zupełnie nierealne.[/b]

Teraz musimy raczej myśleć o obecnej sytuacji finansów Polski, ale strategicznie nie odstępujemy od euro.

[b]Czy nie obawia się pan znacznego wzrostu importu, bo firmy będą chciały w ten sposób odbudować część zapasów i eksport netto nie będzie już dodatkowym motorem wzrostu. Czy nie będzie czasem tak, że jak Europa w kolejnych kwartałach zacznie wychodzić na prostą a nasz PKB będzie jednak spadał?[/b]

Nie widzę takiego ryzyka. Nie można zapomnieć, że tylko część zapasów pochodzi z importu. Prawdopodobnie najmniej spadły zapasy z importu. A jak Europa zacznie rosnąć to wzrośnie popyt na polskie towary i poprawi się nasz eksport. Dlatego oczekuję, że wzrost gospodarczy w tym roku wyniesie przynajmniej 0,7 proc.

[b] A nadal liczy pan na zysk NBP?[/b]

Nasze argumenty są słuszne i liczę, że ostatecznie bank centralny wpłaci pieniądze do budżetu. Nie akceptuję postawy NBP, że oni przewidują zero zysku w 2009, 2010 i 2011 r., czyli do końca kadencji tego rządu. Wcześniej dostawaliśmy z NBP informacje, które umożliwiały szacowanie wyniku NBP – od czasu tej debaty ich już nie dostajemy. Więc musimy założyć zero wpływów z tego źródła w budżecie.

[b] Ile może wynieść deficyt sektora finansów publicznych w tym roku? Ponad 6 proc. PKB jak prognozuje Komisja Europejska? [/b]

Przeciwko tym prognozom nie protestuję, ale też pod nimi się nie podpisuję.

[b] Może też panu zależeć na tym, by złoty się umocnił, co zmniejszy dług w przeliczeniu na złote. Będzie Pan majstrował z kursem złotego? A może zależy Panu na wzroście inflacji, dzięki czemu automatycznie wzrosną dochody budżetu? [/b]

Taka polityka miałaby krótkie nogi i jej nie prowadzimy. Będziemy też mieli konserwatywne założenia dotyczące inflacji i PKB. Trzymamy koszty pod kontrolą, w wielu dziedzinach nawet je ograniczamy i będziemy konserwatywni jeśli chodzi o prognozy.

[b]Rz: W przyszłym roku za granicą i w krajowych bankach Polska będzie musiała pożyczyć znacznie więcej niż 155 mld zł w 2009 r. Czy nasza wiarygodność jest aż tak duża, że nie będzie z tym problemu?[/b]

[b]Jacek Rostowski:[/b] Wszyscy wiedzą, że pożyczamy więcej, bo przyrasta nam dług w ujęciu nominalnym. Ale my zdobyliśmy wiarygodność wśród inwestorów, a ona będzie jeszcze podtrzymana determinacją dotyczącą wydatków, co będzie widoczne w budżecie 2010 r. Z wyjątkiem kilku pozycji, cały wzrost wydatków wynika z istniejących ustaw, których niestety nie jesteśmy w stanie zmienić z powodu sytuacji politycznej. Dlatego program prywatyzacji jest ważny nie tylko z tego względu, żeby dług Polski był niższy od 55 proc. PKB. To też olbrzymi przełom strukturalny. To jest ta część reform o której możemy decydować sami bez zgody opozycji czy prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

Pozostało 94% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację