[b][link=http://blog.rp.pl/romanski/2009/10/24/molochy-wyznaczaja-powiatowa-srednia-place/]Skomentuj na blogu[/link][/b]
Nie ma się co dziwić – rozwarstwienie płacowe jest czymś normalnym, jedną z charakterystycznych cech gospodarki rynkowej. Za czasy powszechnej urawniłowki, choć przez niektórych ciągle wspominanej z delikatnym rozrzewnieniem, Polska i my wszyscy płacimy do dziś.
Jednak rozwarstwienie to w Polsce problem, bo w znacznym stopniu nie jest efektem działania rynku. Niektóre wysokie średnie zarobki na mapie powiatów przygotowanej przez GUS to efekt praktycznej monokultury jednej, ogromnej, zwykle państwowej firmy. Gdyby ich nie uwzględnić w liczeniu średniej, okazałoby się, że owe powiaty niczym szczególnym się nie wyróżniają. Tymczasem wyłączenie dowolnej dużej firmy z liczenia średniej dla Warszawy najprawdopodobniej niewiele by zmieniło.
Monokultury są niebezpieczne. Kryzys, którego doświadczamy obecnie, pokazał to bardzo wyraźnie – poważne problemy firm, które były jedynymi dużymi pracodawcami dla gminy czy powiatu, oznaczał tragedię dla zatrudnionych tam ludzi – nie mieli dla siebie żadnych alternatyw. Oczywiście trudno przypuszczać, by upadł KGHM czy PKN Orlen, nie zmienia to jednak faktu, że zniekształcają one obraz kondycji pozostałych zatrudnionych w regionie. Co więcej, w jakimś stopniu gwarantem trwałości uprzywilejowanej pozycji pracowników tych koncernów jest Skarb Państwa, który unikając prywatyzacji, wystawia się nieustannie na presję związków zawodowych i ich roszczenia, głównie płacowe. To jest także wytłumaczeniem gwałtownych protestów związkowców niektórych firm, którzy profilaktycznie nie chcą widzieć u siebie nawet śladu prywatnego współwłaściciela.
Ale bez niego zestawienie płac w polskich powiatach zawsze będzie obciążone wadami genetycznymi, których korzenie tkwią w poprzedniej epoce.