Kapitalizm wciąż ma się dobrze

- Dialog między polityką a naukami ekonomicznymi nigdy nie jest prosty, w szczególności gdy odbywa się w fazie depresji cyklu koniunkturalnego - pisze Maciej Stańczuk, prezes WestLB Banku Polska

Publikacja: 12.11.2009 02:50

Maciej Stańczuk

Maciej Stańczuk

Foto: Rzeczpospolita

Red

O ile politycy oczekują prostych odpowiedzi i pewnych prognoz, o tyle nauka dostarcza zwykle warunkowych odpowiedzi opartych na skomplikowanych analizach i mniej lub bardziej prawdopodobnych prognozach przyszłości. [wyimek]Oczekujemy od polityków jednoznacznych deklaracji dla zasad wolnej gospodarki rynkowej oraz zdecentralizowanego sterowania procesami gospodarczymi[/wyimek]

Nie są to dobre przesłanki dla konstruktywnego dialogu miedzy tymi dwoma sferami. Co dziwniejsze, także szeroka opinia publiczna podziela w swojej większości punkt widzenia i oczekiwania polityki wobec nauk ekonomicznych.

Ujawnia się przy tym pewna istotna, aczkolwiek pozorna sprzeczność. Opinia publiczna i będący jej emanacją politycy żądają od podmiotów sfery realnej gospodarki co najmniej średniookresowej orientacji celów, co np. w przypadku wypłaty bonusów dla pracowników instytucji finansowych jest czymś absolutnie uzasadnionym. Jednocześnie jednak sami politycy podporządkowani są realizacji praktycznie wyłącznie celów krótkoterminowych.

[srodtytul]Brak kompatybilności[/srodtytul]

Za brakiem kompatybilności świata polityki i gospodarki kryje się różny sposób postrzegania roli rynku i państwa w zakresie oczekiwań ich oddziaływania. Etatystyczny punkt widzenia zawsze zakładał wysoką efektywność państwa i chroniczny brak skuteczności reguł gry kapitalistycznej gospodarki rynkowej. Z kolei liberałowie podkreślają zwykle wysoką efektywność gospodarki wolnorynkowej przy permanentnym zagrożeniu brakiem takowej efektywności i ich wysokimi kosztami społecznymi spowodowanymi interwencjonizmem państwowym.

Podczas gdy teoretycy gospodarczy po depresji światowej roku 1929 wielokrotnie analizowali i zwracali uwagę na ścisłą zależność między silnym państwem a stabilnością porządku wolnorynkowego tegoż państwa, to realna polityka nadal dryfuje w okowach starych i nieaktualnych już dzisiaj uprzedzeń.

Tego rodzaju dychotomia punktu widzenia rynku i państwa nie ułatwia bynajmniej zrozumienia przyczyn i warunków, w których wolny rynek nie wykazuje się samoregulacyjnym automatyzmem. W szczególności chodzi mi o asymetryczność dostępu do informacji, dzięki której różni aktorzy lub zorganizowane grupy gry rynkowej, nadużywając zdobytej w ten sposób przewagi konkurencyjnej mogą ją wykorzystywać przeciwko swoim konkurentom. Z taką sytuacją mieliśmy do czynienia m.in. przy kredytach hipotecznych w USA, gdzie poszkodowanymi byli właściciele domów, przy sekurytyzacji zobowiązań zabezpieczonych tymi hipotekami, które w dobrej wierze kupowali nieświadomi ryzyka inwestorzy do końca przekonani, że nabywają wysokiej jakości aktywa, czy przy zbytnim zlewarowaniu (zadłużeniu) banków, gdzie poszkodowanymi byli wszyscy, w tym przypadku reprezentowani przez nadzór finansowy.

Jeśli jakaś część gospodarki, np. jej system finansowy, robi się zbyt skomplikowana i mało przejrzysta, asymetryczny dostęp do informacji staje się szczególnie krytyczny. Uczestnicy gry rynkowej zakładają, że ich konkurenci dążą w takich warunkach przede wszystkim do ich wyrugowania, wykorzystując przewagę w dostępie do informacji. Przecież analitycy amerykańskich banków inwestycyjnych wymyślający produkty oparte na zabezpieczeniach hipotecznych grupy ludzi, których w normalnych warunkach nigdy nie byłoby stać na kupno domu, musieli być świadomi, że są to papiery o najniższej wiarygodności i powinny mieć rating oraz cenę adekwatną do ryzyka inwestycyjnego. Tak się, niestety, nie stało.

Te banki, przy bierności nadzoru finansowego i współdziałaniu agencji ratingowych, nadających nierzadko bezwartościowym papierom najwyższy rating inwestycyjny, wykorzystywały brutalnie swoją przewagę w dostępie do informacji źródłowych, sprzedając produkt o zupełnie nieadekwatnej cenie w stosunku do ponoszonego ryzyka inwestycyjnego. Zamiast schumpeterowskiego „kreatywnego niszczenia” mieliśmy do czynienia z niekontrolowaną „niszczącą kreatywnością”.

[srodtytul]Polityka może pomóc[/srodtytul]

Jaka powinna być adekwatna odpowiedź polityki w aspekcie takiego aberracyjnego zachowania niektórych uczestników „wolnego” (z pewnością nie wolnego w dostępie do źródeł informacji wszystkich graczy rynkowych ponoszących ryzyko inwestycyjne) rynku? Dotychczasowe doświadczenia wskazują na tradycyjny zestaw dodatkowych zakazów i wzmocnionych kontroli instytucji państwa nad uczestnikami gry rynkowej. Należy w tym miejscu zauważyć, że innowacje rynkowe zawsze wyprzedzały nowości polityczno-instytucyjne.

Dlatego też państwo powinno się koncentrować raczej na adekwatnym otoczeniu regulacyjnym i wzmocnieniu zasady odpowiedzialności aktorów rynkowych niż na bardzo prostym i nieskomplikowanym zakazie wszelkich innowacji finansowych, co świadczyłoby o kompletnym braku zrozumienia podstawowych funkcji i zasad funkcjonowania rynków finansowych.

Rynki te służą generowaniu i transformacji informacji, żeby przynajmniej częściowo zrekompensować ich asymetryczny rozkład w sytuacji wyjściowej. Temu służą tego typu innowacje finansowe jak sekurytyzacja. Niektórzy ekonomiści wskazują na to, że nowe instrumenty finansowe na początku zawsze mają pewien potencjał skłaniający do aberracyjnych zachowań (R. Caballero). Proces ich przystosowania do realnej rzeczywistości jest jednak nierozerwalnie związany z kosztami.

Wiele argumentów wskazuje na to, że totalny zakaz nowości z punktu widzenia interesów całej gospodarki związany jest z jeszcze większymi dla niej kosztami. Rządzący powinni swoją niewiarę w samoregulacyjność wolnorynkowej gospodarki zastąpić trzeźwą analizą własnych kompetencji i wsłuchaniem się w postulaty zgłaszane przez przedstawicieli gospodarki realnej.

Paradoksalnie to przedstawiciele dużych koncernów europejskich oraz średnich firm uzależnionych od obrotów z zagranicą najbardziej dzisiaj protestują przeciwko próbom ograniczenia sprzedaży przez banki derywatyw zabezpieczających ryzyko zmian kursu walutowego i stóp procentowych przez nadzorców finansowych. Firmy te nie używają tych instrumentów do realizowania zysków spekulacyjnych, ale dla zabezpieczenia wartości swoich przychodów generowanych z prowadzenia działalności podstawowej.

To, co widzieliśmy w ciągu ostatnich 12 miesięcy, to nie był fundamentalny kryzys kapitalistycznej gospodarki rynkowej ani kryzys określonego modelu gospodarczego czy zakwestionowanie modelu biznesowego opartego na globalizacji.

Stwierdzenie Stiglitza, że obecny kryzys dla kapitalizmu jest równoznaczny z upadkiem muru berlińskiego dla sowieckiego modelu gospodarki nakazowej, wydaje się równie niedorzeczne jak wynurzenia rodzimych jasnowidzów, którzy źródeł kryzysu upatrują w złowieszczym neoliberalizmie (nie definiując oczywiście, co to takiego).

Jednocześnie rozwiązanie problemów ostatniego roku zupełnie poważnie widzi się w odmowie dla reguł wolnej konkurencji, kwestionowaniu zasad międzynarodowej wymiany, podziału pracy, wiedzy i ryzyka, czyli w zasadzie wszystkiego, co w ostatnich 20 latach przyniosło niesamowity wzrost gospodarczy w skali świata i pomogło wydobyć ponad 500 milionów ludzi z nędzy. Jeśli szukać porównań z wielką depresją lat 30. ubiegłego wieku, to mimo nieporównywalnej głębokości, jak również czasu trwania z obecnym kryzysem nie doprowadziła ona do wykreowania innych, alternatywnych strukturalnych rozwiązań gospodarczych. Po okresie eksperymentów z intensywnym interwencjonizmem państwowym i strategią autarkii gospodarczej szybko nastąpiła reaktywacja mechanizmów cenowych i w dłuższej perspektywie przywrócono zasady wolnego handlu.

[srodtytul]Inne przyczyny kryzysów[/srodtytul]

Teza o wielkiej dysfunkcjonalności, wszystkiego, co kojarzy się z zasadami gospodarki rynkowej, zakłada, że światowy kryzys finansowy i gospodarczy naszych czasów jest emanacją totalnego załamania systemowego i w tym przypomina depresje lat 30. Przebieg i przyczyny obydwu kryzysów mówią jednak co innego.

Kryzys lat 30. był pośrednio efektem eksperymentów gospodarczych (jak stopniowe odchodzenie od mechanizmów rynkowych w polityce gospodarczej), które bezpośrednio po I wojnie światowej wystąpiły w czołowych gospodarkach światowych. O ile na początku wydarzeń w 1929 r. miał miejsce krach giełdowy, po którym nastąpiło bardzo szybko dostosowanie sfery realnej gospodarek (czyli drastyczne obniżenie produkcji), o tyle początkiem obecnego kryzysu były problemy na rynkach kredytowych, które wywołały systemowy kryzys bankowy i finansowy.

Dopiero później nastąpiło ograniczenie aktywności gospodarki realnej. Istnieje kilka przesłanek tezy, że obecny kryzys nie powinien być tak długotrwały i drastyczny w skutkach jak poprzedni. Mam przede wszystkim na myśli skuteczne oddziaływanie bardzo ekspansywnej polityki gospodarczej zaaplikowanej przez największe gospodarki światowe czy ogólne trendy cen światowych, które we właściwym czasie ustabilizowały prywatną konsumpcję.

Czyszczenie bilansów bankowych i mniejsze oparcie na kredytach wraz z istotnym zwiększeniem skali rezerw z uwagi na pogorszenie się jakości portfeli kredytowych jest konieczną i absolutnie zrozumiałą reakcją dostosowawczą w okresie recesji. Reakcje giełd papierów wartościowych w żadnej mierze nie są porównywalne z wydarzeniami sprzed 80 lat. Oczywiście niepokojącym zjawiskiem jest ciągle słaba kondycja wielu międzynarodowych banków, które w dużym zakresie dominują również polski system bankowy. Powodem do względnego zadowolenia jest jednak to, że sytuacja ta nie wydaje się hamować symptomów ożywienia gospodarczego również dzięki zastosowaniu niekonwencjalnych instrumentów stymulacyjnych przez banki centralne. W ten sposób lepsza koniunktura może również pomóc bankom.

[srodtytul]Nie potrzeba rewolucyjnych zmiany[/srodtytul]

Wpływ obecnego kryzysu na kierunek debaty publicznej wydaje się jednoznaczny. Sektor finansowy stanowiący istotę kapitalizmu wymaga korektur i regulacyjnych dostosowań, a nie rewolucyjnych reform stawiających na głowie dotychczasowy porządek systemowy. Jak najbardziej wskazane są też wszelkie sensowne pomysły dotyczące instytucjonalnych innowacji rynku finansowego.

Nasze oczekiwania od sfery polityki sprowadzają się do jednoznacznych deklaracji dla zasad otwartej i wolnej gospodarki rynkowej oraz zdecentralizowanego sterowania procesami gospodarczymi. Kryzys w żadnym przypadku nie daje powodu, żeby wyrzucić system kapitalistyczny na śmietnik historii, czego oczekiwałoby wielu jego krytyków. Ma on się dobrze, a Polska będzie w najbliższej dekadzie jego głównym beneficjentem.

O ile politycy oczekują prostych odpowiedzi i pewnych prognoz, o tyle nauka dostarcza zwykle warunkowych odpowiedzi opartych na skomplikowanych analizach i mniej lub bardziej prawdopodobnych prognozach przyszłości. [wyimek]Oczekujemy od polityków jednoznacznych deklaracji dla zasad wolnej gospodarki rynkowej oraz zdecentralizowanego sterowania procesami gospodarczymi[/wyimek]

Nie są to dobre przesłanki dla konstruktywnego dialogu miedzy tymi dwoma sferami. Co dziwniejsze, także szeroka opinia publiczna podziela w swojej większości punkt widzenia i oczekiwania polityki wobec nauk ekonomicznych.

Pozostało 95% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację