Reklama
Rozwiń

Piotr Arak: Wielki zakład Europy o Indie

Negocjowana właśnie umowa Unii z Indiami to strategiczne posunięcie, które może na nowo zakotwiczyć Europę w multipolarnym świecie.

Publikacja: 28.06.2025 07:45

Dla Unii negocjowana umowa z Indiami to nie tylko dostęp do największego rosnącego rynku świata, ale

Najludniejszy kraj świata to szansa

Dla Unii negocjowana umowa z Indiami to nie tylko dostęp do największego rosnącego rynku świata, ale też impuls do odbudowy konkurencyjności firm europejskich. Na zdjęciu Bombaj

Foto: Bloomberg

Podczas gdy Stany Zjednoczone coraz mocniej flirtują z protekcjonizmem, nakładają nowe taryfy i zbroją handel w instrumenty geopolityczne, Bruksela próbuje grać zupełnie inną melodię. W zaciszu gabinetów toczą się negocjacje, które — jeśli zakończą się sukcesem — mogą przetasować globalny układ sił w handlu. Mowa o umowie o wolnym handlu między Unią Europejską a Indiami. To potencjalnie największa tego typu umowa na świecie.

Przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen nie owijała w bawełnę: „największa umowa tego rodzaju na świecie” — powiedziała. I trudno z tą oceną polemizować. Osiem z dwudziestu rozdziałów już zamknięto, a celem obu stron jest zakończenie rozmów do końca 2025 roku.

To nie tylko projekt gospodarczy — to strategiczne posunięcie, które może na nowo zakotwiczyć Europę w multipolarnym świecie. W grze są nie tylko stawki celne i dostęp do rynków, ale też odpowiedź na pytanie, jak Zachód poradzi sobie w erze deglobalizacji i rywalizacji mocarstw.

Geopolityczna logika Brukseli

Dlaczego właśnie Indie? Odpowiedź kryje się w liczbach, ale też w polityce. Indie to jednocześnie piąta gospodarka świata, największa demokracja i rynek, który do 2030 roku ma liczyć 715 milionów przedstawicieli klasy średniej. To więcej niż cała populacja Unii Europejskiej.

Bruksela widzi w Indiach alternatywę dla Chin — możliwość zdywersyfikowania łańcuchów dostaw, oparcia ich na partnerze demokratycznym i zgodnym ze standardami europejskimi. Z kolei dla Indii Europa to szansa na inwestycje, technologie i rynki zbytu, których potrzebuje, by zrealizować swoją ambicję stania się centrum produkcji świata.

To także wspólny głos w czasach, gdy handel coraz częściej staje się narzędziem nacisku — czy to ze strony Chin, czy USA. Demokratyczna koalicja handlowa mogłaby być odpowiedzią na rosnącą presję autorytarnych modeli globalizacji.

Problemy nie zniknęły

Ale nie wszystko idzie gładko. Rozmowy, które rozpoczęły się w 2007 roku, przez dekadę tkwiły w martwym punkcie. I wiele z ówczesnych przeszkód nadal pozostaje aktualnych. Obie strony obawiają się społecznych kosztów liberalizacji — szczególnie w sektorze rolnictwa.

Indyjskie cła na europejski nabiał, alkohol czy samochody potrafią przekraczać 100 proc. Z kolei Unia niechętnie rezygnuje z taryf na indyjskie tekstylia i farmaceutyki. Obie strony nadal również chronią swoich rolników, z powodów społecznych i politycznych.

Bruksela widzi w Indiach alternatywę dla Chin — możliwość zdywersyfikowania łańcuchów dostaw, oparcia ich na partnerze demokratycznym i zgodnym ze standardami europejskimi

Pojawiły się także nowe źródła napięć. Unijny mechanizm CBAM, który ma przeciwdziałać „ucieczce emisji” i wejdzie w życie w 2026 roku, jest w Delhi postrzegany jako zielony protekcjonizm. Dla takich sektorów jak stal, cement czy aluminium, oznacza to de facto nowe cła klimatyczne — sięgające nawet 35 proc.

Dodajmy do tego jeszcze jeden punkt zapalny: Rosję. Indie, choć oficjalnie neutralne, stały się jednym z największych importerów rosyjskiej ropy. Dla niektórych europejskich stolic — w tym Warszawy — to trudne do przełknięcia. Ale Bruksela zdaje się przyjmować pragmatyzm jako metodę działania.

Szansa, którą trudno przecenić

Potencjalne korzyści są jednak ogromne. Dla Unii to nie tylko dostęp do największego rosnącego rynku świata , ale też impuls do odbudowy konkurencyjności firm europejskich i okazja do zwiększenia obecności w Azji.

Dla Indii to możliwość głębszego włączenia się w globalne łańcuchy wartości, pozyskania zielonych technologii i inwestycji, których potrzebują do modernizacji swojej gospodarki.

Oczywiście, wiele zależy od szczegółów. Bruksela chce wzmocnić ochronę inwestorów, uprościć procedury i zapewnić firmom UE szybsze rozstrzyganie sporów. Indie z kolei chcą, by spory rozstrzygano najpierw lokalnie. To potencjalna mina.

Indie zabiegają również o większy dostęp dla swoich specjalistów IT do europejskich rynków pracy. Choć polityka migracyjna należy do kompetencji państw członkowskich, możliwe są ograniczone otwarcia sektorowe.

Europa musi zaryzykować

Umowy handlowe UE — z Japonią, Wietnamem czy Koreą — przyniosły różne efekty. Część krajów boryka się z deficytami, ale zyskały też dostęp do nowych rynków i przewagi technologiczne. Dobrze skonstruowana umowa z Indiami może przynieść podobne, a nawet większe korzyści.

Kluczowe będzie odpowiednie przygotowanie gruntu w Europie. Trzeba jasno tłumaczyć, po co nam ta umowa — także rolnikom i małym firmom. Trzeba wprowadzić okresy przejściowe, wyłączenia sektorowe, mechanizmy osłonowe.

Dla Polski ta umowa może być czymś więcej niż tylko odległym rozdziałem europejskiej polityki handlowej. To test, czy potrafimy realnie myśleć o ekspansji poza nasze tradycyjne rynki. Indie to nie tylko rynek z miliardem konsumentów, ale też partner technologiczny, inwestycyjny i strategiczny. Polskie firmy z sektora spożywczego, kosmetycznego, transportowego czy IT już dziś mają tam potencjał — ale potrzebują ram, wsparcia i strategii. Jeśli nie zbudujemy trwałej obecności gospodarczej na tym rynku, zrobią to za nas inni: Niemcy, Francuzi, Holendrzy.

Bruksela może wynegocjować umowę, ale to państwa członkowskie będą rozdzielać korzyści. A te przypadną tym, którzy na czas przygotują swoje firmy, otworzą biura handlowe, wyślą misje gospodarcze i zintegrują Indie w swoich strategiach eksportowych. Polska ma wszystkie atuty, by na tym skorzystać — ale tylko wtedy, gdy potraktuje Indie nie jako „odległy kraj Azji”, lecz jako jedną z odpowiedzi na gospodarcze wyzwania przyszłej dekady.

To nie tylko handel

Umowa z Indiami to nie kolejna rubryka w tabeli eksportu. To test, czy Europa potrafi myśleć strategicznie. Czy potrafimy budować partnerstwa wykraczające poza Zachód. Czy mamy odwagę, by inwestować w świat, który będzie mniej przewidywalny, ale bardziej wielobiegunowy.

Jeśli Bruksela to dobrze rozegra, zmieni nie tylko mapę handlu. Może zmienić też układ sił w geopolityce — i sposób, w jaki UE i Indie rozmawiają z Ameryką.

O autorze

Dr Piotr Arak

Główny ekonomista VeloBanku, adiunkt w Katedrze Ekonomii Politycznej WNE UW

Podczas gdy Stany Zjednoczone coraz mocniej flirtują z protekcjonizmem, nakładają nowe taryfy i zbroją handel w instrumenty geopolityczne, Bruksela próbuje grać zupełnie inną melodię. W zaciszu gabinetów toczą się negocjacje, które — jeśli zakończą się sukcesem — mogą przetasować globalny układ sił w handlu. Mowa o umowie o wolnym handlu między Unią Europejską a Indiami. To potencjalnie największa tego typu umowa na świecie.

Przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen nie owijała w bawełnę: „największa umowa tego rodzaju na świecie” — powiedziała. I trudno z tą oceną polemizować. Osiem z dwudziestu rozdziałów już zamknięto, a celem obu stron jest zakończenie rozmów do końca 2025 roku.

Pozostało jeszcze 88% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Unia Europejska a Chiny: pomiędzy współpracą, konkurencją i rywalizacją
Opinie Ekonomiczne
Eksperci: hutnictwo stali jest wyjątkiem od piastowskiej doktryny premiera Tuska
Opinie Ekonomiczne
Joanna Pandera: „Jezioro damy tu”, czyli energetyka w rekonstrukcji
Opinie Ekonomiczne
Paweł Rożyński: Big tech ma narodowość i twarz Donalda Trumpa
Opinie Ekonomiczne
Deklaracja Ateńska: chcemy latać więcej, ale ciszej i czyściej