Podczas gdy Stany Zjednoczone coraz mocniej flirtują z protekcjonizmem, nakładają nowe taryfy i zbroją handel w instrumenty geopolityczne, Bruksela próbuje grać zupełnie inną melodię. W zaciszu gabinetów toczą się negocjacje, które — jeśli zakończą się sukcesem — mogą przetasować globalny układ sił w handlu. Mowa o umowie o wolnym handlu między Unią Europejską a Indiami. To potencjalnie największa tego typu umowa na świecie.
Przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen nie owijała w bawełnę: „największa umowa tego rodzaju na świecie” — powiedziała. I trudno z tą oceną polemizować. Osiem z dwudziestu rozdziałów już zamknięto, a celem obu stron jest zakończenie rozmów do końca 2025 roku.
To nie tylko projekt gospodarczy — to strategiczne posunięcie, które może na nowo zakotwiczyć Europę w multipolarnym świecie. W grze są nie tylko stawki celne i dostęp do rynków, ale też odpowiedź na pytanie, jak Zachód poradzi sobie w erze deglobalizacji i rywalizacji mocarstw.
Geopolityczna logika Brukseli
Dlaczego właśnie Indie? Odpowiedź kryje się w liczbach, ale też w polityce. Indie to jednocześnie piąta gospodarka świata, największa demokracja i rynek, który do 2030 roku ma liczyć 715 milionów przedstawicieli klasy średniej. To więcej niż cała populacja Unii Europejskiej.