Już od początku istnienia tego, jak mogło się wydawać jeszcze do niedawna, ekskluzywnego klubu, miał on swoich zwolenników i przeciwników. Ci ostatni najnowszego kryzysu finansów publicznych używają jako argumentu przeciwko funkcjonowaniu eurostrefy.
Trudno się oczywiście nie zgodzić, że ten klub przeżywa kłopoty. Widać to było doskonale w kwietniu i maju, gdy rentowności obligacji Portugalii, Hiszpanii i Grecji rosły z godziny na godzinę do rekordowych poziomów. Albo gdy członkom eurostrefy po kolei obniżano oceny wiarygodności kredytowej.
Można mieć też wątpliwości, czy przygotowany w Unii Europejskiej gigantyczny pakiet ratunkowy załatwi sprawę. Zdają sobie zresztą z tego sprawę poszczególne rządy, które zdecydowały się na cięcie wydatków, także tych społecznych.
Już ponad 10-letnia historia strefy euro pokazuje wyraźnie, że brakuje w niej dyscypliny fiskalnej. Na nic się zdały przecież ustalone kryteria z Maastricht, których nie przestrzegała większość krajów posługujących się euro.
Dlatego jednym z elementów europejskiej strategii wyjścia z kryzysu powinna być reforma strefy euro, która zwiększyłaby wiarygodność poszczególnych krajów. Nie osiągnie się jednak tego bez wypełniania przez nie ustalonych wskaźników dotyczących długu czy deficytu.