Philip R. Wood: banki centralne jak Robin Hood

Publikacja: 17.11.2010 06:23

Philip R. Wood

Philip R. Wood

Foto: materiały prasowe

[b]"Rz":[/b] Kryzys finansowy zaowocował istną regulacyjną burzą. Pojawiły się nowe wymogi kapitałowe, po obu stronach Atlantyku powstaną agencje ds. ryzyka systemowego, nowe procedury upadłościowe dla dużych banków... Czy skorygowane zostały wszystkie niedoskonałości systemu regulacyjnego?

[b]Philip R. Wood:[/b] Nie wierzę, aby możliwe było opracowanie całkowicie „kuloodpornych” regulacji. Biorąc pod uwagę rozwój światowej gospodarki, przez rynki kapitałowe i banki przelewało się będzie znacznie więcej pieniędzy, niż dzisiaj. Mogę więc sobie wyobrazić krach finansowy, przy którym obecny będzie wyglądał tylko jak wybój na drodze. Wymachując prawną różdżką trudno jest całkowicie zapobiec przyszłym kryzysom. Jest to możliwe, ale nie sądzę, aby ktokolwiek był chętny do poniesienia kosztów, jakie by to pociągnęło. Banki musiałyby znacząco zwiększyć poziom swoich kapitałów, a to poskutkowałoby znacznym wzrostem kosztów kredytu. Uważam, że ludzie wolą mieć dostęp do tańszego kredytu i liczyć się w zamian z ryzykiem wybuchu kryzysu.

[b] Czy wśród setek proponowanych zmian regulacyjnych, dostrzega Pan jakieś wartościowe?[/b]

Oczywiście, niektóre są bardziej wartościowe, niż inne. Ale ogólnie rzecz biorąc, system regulacji finansowych jest zdecydowanie zbyt skomplikowany, a ta zawiłość nie pomoże przeciwdziałać kryzysom.

[b]Często w tym kontekście wskazuje się, że reformy łatają jedynie luki regulacyjne, które leżały u źródeł obecnego kryzysu. Kryzysy jednak nigdy nie są jednakowe. Wierzy Pan w możliwość opracowania takich przepisów, które wybiegałyby w przyszłość?[/b]

Wiele z forsowanych dziś regulacji faktycznie mija się z celem. Nie są zaprojektowane tak, aby mogły korygować przyszłe zaburzenia na rynkach finansowych. Spoglądają tylko w przeszłość. Według mnie ważniejszym pytaniem jest, czy doświadczenia ludzi wpłyną na ich postępowanie w przyszłości. Czy banki centralne będą prowadziły bardziej zdyscyplinowaną politykę pieniężną? Czy banki komercyjne będą roztropniejsze przy udzielaniu pożyczek? Problem w tym, że te powszechne zasady roztropności są trudne do spisania w formie przepisów.

[b]W niedawnej publikacji „Trzy mapy i trzy obrazy” krytykuje Pan rządy za budowanie bizantyńskiej struktury regulacyjnej. Wskazuje Pan, że tylko w USA reforma regulacyjna zaowocuje 10-15 tys. stron przepisów, co jest niemal nie do opanowania. Czy uproszczenie prawa, za którym się Pan opowiada, jest realne?[/b]

W krótkim horyzoncie nie. Rządy wydają się zdeterminowane, aby mnożyć przepisy, z których wiele jest nietrafionych. Istnieje jednak szansa, że doświadczenie to - nadmierne rozmnożenie regulacji – będzie miało jeden pozytywny rezultat. Być może ludzie spojrzą wstecz i stwierdzą, że jednak był to błąd, że być może prawo powinno być prostsze, że wystarczyłoby 10 przykazań.

[b]Część ekonomistów sugeruje, że zaangażowanie amerykańskich banków w papiery zabezpieczone kredytami hipotecznymi, które okazały się toksyczne, było skutkiem panujących tam przepisów. Czy dostrzega Pan ryzyko, że forsowane dzisiaj regulacje także będą miały niepożądane skutki uboczne?[/b]

Takie ryzyko zdecydowanie istnieje. Uważam, że chybione są pomysły ograniczenia sekurytyzacji, która jest bardzo prostą operacją, stosowaną już w Renesansie przez włoskich bankowców. To bardzo przydatna metoda finansowania takich transakcji, jak kredyty hipoteczne. Zmniejsza ryzyko wynikające z tego, że banki w dużej mierze polegają na krótkoterminowych depozytach, aby sfinansować długoterminowe kredyty. Demonizowanie sekurytyzacji może więc nawet zmniejszyć stabilność sektora finansowego. Równie ważną rolę odgrywają według mnie instrumenty pochodne, które są swego rodzaju polisami ubezpieczeniowymi od zmian stóp procentowych, kursów walut itp. Błędem jest określanie tych transakcji jako złych, opacznych, niegodziwych, hazardowych...

[b]Nie dostrzega Pan żadnych innowacji finansowych, które są społecznie bezużyteczne i nie pasują do misji banków, jaką Pana zdaniem jest pośredniczenie między oszczędzającymi a pożyczkobiorcami?[/b]

Podobnie jak w przypadku sekurytyzacji, większość dostępnych dzisiaj transakcji nie została wymyślona współcześnie. To dość proste operacje istniejące od bardzo dawna. Można oczywiście pytać, czy dzięki nim oszczędności są wykorzystywane efektywnie. Zgadzam się, że w wielu transakcjach tak nie jest. Ale z drugiej stronie pozwalamy wielu ludziom marnować swoje życie i nie widzimy w tym nic złego. Według mnie bardzo trudno jest rozdzielić co w finansach jest użyteczne, a co nie. A czy użyteczny jest szampan lub ferrari? Jedni odpowiedzą, że tak, inni, że nie.

[b]Nie sądzi Pan, że istnieje sprzeczność między tym, co robią banki centralne i regulatorzy? Z jednej strony rządy szukają sposobów na ukrócenie spekulacji, z drugiej zaś rynki finansowe są zalewane tanim pieniądzem, co sprzyja spekulacji. [/b]

Według mnie obrazuje to istniejące w większości społeczeństw napięcie pomiędzy pragnieniami polityków i przeciętnych obywateli. Tym, czego chcą ludzie, jest tani i łatwo dostępny kredyt. Ale jeśli to dostaną, pojawia się bańka spekulacyjna, tak jak ostatnio. Zapobieganie bańkom oznacza zaś podnoszenie kosztu pieniądza, m.in. stawiając bankom surowsze wymogi kapitałowe. Społeczeństwa powinny więc starać się wypracować równowagę pomiędzy tymi przeciwstawnymi celami, między ryzykiem, jakie są skłonne ponosić, a pożądanym kosztem pieniądza.

[b] Sugeruje Pan, że zapobieganie bańkom spekulacyjnym w dużej mierze należy do obowiązków banków centralnych. Były prezes Rezerwy Federalnej Alan Greenspan argumentował jednak, że narzędziami polityki pieniężnej nie da się takich baniek przekłuwać. [/b]

Myślę, że Alan Greenspan mówił to w dobrej wierze. Rozumiem też jego argumenty i politykę, jaką prowadził. Mimo to uważam, że była błędna i nadmuchała bańkę. Nie jestem pewien, czy ekonomiści w bankach centralnych utrzymując niski koszt pieniądza brali pod uwagę, czyj pieniądz wyceniają. Rozdawali pieniądze ludzi niemal za darmo, aby wspierać spółki, konkurować z Japonią i Europą itd. Postępowali jak Robin Hood, który był popularnym bohaterem, bo zabierał pieniądze bogatym i dawał biednym. Jednak był też złodziejem. Można się więc zastanawiać, czy takie zachowanie banków centralnych jest słuszne. W tym miejscu ekonomia krzyżuje się z etyką.

[b]Dzisiaj to polityka fiskalna, a nie pieniężna, jest stosowana jako substytut polityki regulacyjnej. Nowe podatki od instytucji finansowych, planowane w wielu krajach, mają nie tylko zrekompensować rządom koszty walki z kryzysem, ale też wpłynąć na zachowanie banków. Czy to dobry pomysł?[/b]

Podatki od banków to czysta reakcja, wyraz oburzenia na to, co się stało. Mam wątpliwości, czy rzeczywiście należy kredytodawców w ten sposób karać. Jeśli chce się szukać winnych kryzysu, trzeba najpierw spojrzeć w lustro. Odpowiedzialność rozkłada się na całe społeczeństwa, wraz z bankami centralnymi, których jednak nikt opodatkować nie planuje.

[b]W „Trzech mapach i trzech obrazach” napisał Pan, że do większości dotychczasowych krachów finansowych walnie przyczyniły się rządy.[/b]

W historii mieliśmy do czynienia z bardzo różnymi kryzysami bankowymi. Zwykle źródeł jest wiele i nigdy nie jest łatwo stwierdzić, w jakich proporcjach przyczyniły się one do zawirowań. Przykładowo, zapalnikami obecnego kryzysu były próby zwiększenia dostępności domów i bardzo tani pieniądz, ale podgrzało go nieodpowiedzialne zachowanie banków i pożyczkobiorców. MFW widział te uwarunkowania, ale nie sądził, że były niebezpieczne. Przyczyn zawsze jest więc dużo, ale w ujęciu historycznym główną z nich zawsze była polityka rządów lub banków centralnych.

[b]Wśród tych licznych przyczyn obecnych turbulencji wymienia się też tzw. globalną nierównowagę finansową. Czy ma Pan jakieś pomysły na rozwiązanie tego międzynarodowego problemu?[/b]

Istotnie jest to jeden z najważniejszych międzynarodowych problemów. Ale musimy podchodzić do niego z pewnym dystansem. Krajom Zachodu trudno będzie przekonać 1,3 mld Chińczyków, aby przestali oszczędzać i produkować dobra na eksport. Jak mielibyśmy to uzasadnić? Jak mielibyśmy przekonać Niemcy, aby nie były doskonałym eksporterem? Należy być ostrożnym w obwinianiu innych.

[b]Niektórzy ekonomiści, np. historyk gospodarczy Niall Ferguson, argumentują, że rozwiązaniem tego problemu mogłoby być międzynarodowe porozumienie walutowe, podobne do układu zawartego w nowojorskim hotelu Plaza w 1985 r. (zakładało wspólne wysiłki banków centralnych na rzecz obniżenia kursu dolara), albo wręcz do systemu z Bretton Woods. Dostrzega Pan szanse na takie porozumienie?[/b]

Uważam, że nasze środki wymiany są dobrem wspólnym. Wiem, że to bardzo trudne do osiągnięcia, ale powinniśmy dążyć do świata, w którym nie będziemy mieli do czynienia z taką ilością różnych walut, których kursy są manipulowane przez banki centralne. Zdaje sobie sprawę, że obecnie rezygnacja z narodowych walut nie wchodzi w grę. To jednak nie znaczy, że nie powinnyśmy w tym kierunku spoglądać. Pieniądz, jego podaż i wycena, powinny być poddane rządom prawa.

[ramka][b]Philip R. Wood[/b] od 40 lat związany jest z kancelarią prawną Allen & Overy. Obecnie pełni funkcję globalnego doradcy i dyrektora Global Law Intelligence Unit. Jest też przewodniczącym Grupy ds. Badań nad Niewypłacalnością Państw przy Stowarzyszeniu Prawa Międzynarodowego (ILA). Jest autorem 18 książek, głównie na temat prawa finansowego. Dziedzinę tę wykłada na Uniwersytecie Oksfordzkim, Uniwersytecie Cambridge, Uniwersytecie Londyńskim i w London School of Economics. [/ramka]

[b]"Rz":[/b] Kryzys finansowy zaowocował istną regulacyjną burzą. Pojawiły się nowe wymogi kapitałowe, po obu stronach Atlantyku powstaną agencje ds. ryzyka systemowego, nowe procedury upadłościowe dla dużych banków... Czy skorygowane zostały wszystkie niedoskonałości systemu regulacyjnego?

[b]Philip R. Wood:[/b] Nie wierzę, aby możliwe było opracowanie całkowicie „kuloodpornych” regulacji. Biorąc pod uwagę rozwój światowej gospodarki, przez rynki kapitałowe i banki przelewało się będzie znacznie więcej pieniędzy, niż dzisiaj. Mogę więc sobie wyobrazić krach finansowy, przy którym obecny będzie wyglądał tylko jak wybój na drodze. Wymachując prawną różdżką trudno jest całkowicie zapobiec przyszłym kryzysom. Jest to możliwe, ale nie sądzę, aby ktokolwiek był chętny do poniesienia kosztów, jakie by to pociągnęło. Banki musiałyby znacząco zwiększyć poziom swoich kapitałów, a to poskutkowałoby znacznym wzrostem kosztów kredytu. Uważam, że ludzie wolą mieć dostęp do tańszego kredytu i liczyć się w zamian z ryzykiem wybuchu kryzysu.

Pozostało jeszcze 89% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Wojna orła ze smokiem
Opinie Ekonomiczne
Dr Mateusz Chołodecki: Czy można skutecznie regulować rynki cyfrowe
Opinie Ekonomiczne
Marcin Piasecki: Marzenie stanie się potrzebą
Opinie Ekonomiczne
Maciej Miłosz: Król jest nagi. Przynajmniej ten zbrojeniowy
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Dlaczego znika hejt na elektryki