Vernon Smith: Amerykanie potrzebują restrukturyzacji kredytów

Amerykańscy kredytobiorcy potrzebują masowej restrukturyzacji długów – twierdzi amerykański noblista Vernon Lomax Smith w rozmowie z Grzegorzem Siemionczykiem

Publikacja: 03.12.2010 04:10

Vernon Smith: Amerykanie potrzebują restrukturyzacji kredytów

Foto: Fotorzepa, Raf Rafał Guz

[b]Rz: Coraz rzadziej słychać ostrzeżenia, że amerykańska gospodarka może ponownie osunąć się w recesję. Ale ożywieniu nie towarzyszy wzrost zatrudnienia. Dlaczego tak się dzieje?[/b]

[b]Vernon Lomax Smith:[/b] Ożywienie gospodarcze jest bardzo kruche. Prezes Rezerwy Federalnej Ben Bernanke musi być tego świadomy, skoro zdecydował się na drugą rundę ilościowego łagodzenia polityki pieniężnej (skup obligacji skarbowych za dodrukowane pieniądze – red.). Publicznie deklaruje, że tempo wzrostu gospodarczego jest niewystarczające, aby zbić stopę bezrobocia. Sądzę, że w rzeczywistości obawia się też nawrotu recesji. Wciąż nie jest to wykluczone.

[b]Co sprawia, że gospodarka USA buksuje w miejscu?[/b]

Dane historyczne wskazują, że w USA trwałe ożywienie gospodarcze zawsze szło w parze z ożywieniem na rynku nieruchomości. Teraz odbicia na tym rynku nie widać. Wynika to z tego, że około 25 proc. właścicieli domów zmaga się z ich ujemną wartością, tzn. sytuacją, gdy ich obecna cena nie pokrywa zaciągniętego na nie kredytu. Z ujemną wartością borykają się więc też banki.

W efekcie banki nie chcą pożyczać, a zadłużeni posiadacze domów nie chcą wydawać. Nie mogą też przeprowadzić się w poszukiwaniu pracy, bo musieliby ponieść stratę związaną ze sprzedażą domów.

[b]

Czy problemy rzeczywiście ograniczają się do rynku nieruchomości? Dwa poprzednie ożywienia gospodarcze w USA też nie generowały miejsc pracy.[/b]

Poważne recesje w USA tradycyjnie były związane z rynkiem nieruchomości. Wydatki na domy szybko rosły przez kilka lat do 1926 r. i później zaczęły spadać. Wielka depresja zaczęła się trzy lata później, gdy wiele banków zaczęło bankrutować. Historycy ekonomiczni generalnie zgadzają się co do tego, że załamanie na giełdzie nie było przyczyną tamtego kryzysu. To samo dotyczy obecnego kryzysu. Powodem, dla którego rynek nieruchomości jest ściśle skorelowany z cyklem koniunkturalnym, jest to, że gdy rosną ceny domów, rośnie wartość kredytów. Gdy ceny domów się załamują, wartość kredytów pozostaje niezmieniona.

[b]Skoro większość recesji ma podobny charakter, mogłoby się wydawać, że powinniśmy być w stanie wyciągnąć z przeszłości lekcję, jak sobie z nimi radzić.[/b]

Lekcja jest bardzo prosta. Trzeba znów wprowadzić staromodne warunki udzielania kredytów, takie jak konieczność znaczącego wkładu własnego. Trzeba też zrezygnować z kredytów, których raty pokrywają tylko odsetki, nie zmniejszając pozostałego do spłaty kapitału, oraz kredytów o wartości wyższej niż cena domu. Na ile wiem, także w Polsce zbyt wysoki stosunek kwoty udzielanych kredytów do wartości kredytowanych nieruchomości jest problemem. To zaczyn potencjalnej katastrofy. W systemie finansowym każdy musi mieć gotówkowy bufor pomiędzy zobowiązaniami, które na siebie bierze, a aktywami, które posiada. Brak takich buforów to właśnie źródło ryzyka systemowego. Gdy ludzie bez takich zabezpieczeń popadają w tarapaty, kłopoty ma bank, a to może uderzyć w całą gospodarkę, nawet w tych, którzy nie mają kredytów. W przypadku akcji inwestorzy muszą wyłożyć własne pieniądze w postaci depozytu zabezpieczającego. Gdy akcje tanieją, depozyt się kurczy i wartość długu inwestora maleje. Gdy pęka bańka na rynku akcji, straty ponoszą tylko jego uczestnicy, nie dochodzi więc do ich rozlania się na całą gospodarkę.

[b]Być może różnica między rynkiem nieruchomości a rynkami innych aktywów wynika z tego, że na tym pierwszym częściej interweniuje rząd. Wielu ekonomistów uważa, że Waszyngton walnie przyczynił się do bańki, promując agresywnie mieszkalnictwo.[/b]

To prawda, że luźna polityka pieniężna Fedu i rządowa pomoc niezamożnym Amerykanom w zakupie domów przyczyniły się do kryzysu. Pomaganie ludziom w zakupie jakiegoś konkretnego dobra zwykle stwarza ryzyko zaburzeń na tym rynku. Lepiej by było, gdyby rząd po prostu rozdawał potrzebującym gotówkę. Stać nas na to. Byłoby to zresztą tańsze niż obecne programy pomocowe.

[wyimek]Luźna polityka Fedu i rządowa pomoc niezamożnym Amerykanom w zakupie domów przyczyniły się do kryzysu [/wyimek]

Ale to nie wszystko. Uważam, że rynki dóbr nietrwałych i usług, czyli rzeczy, których nie można przechowywać, funkcjonują doskonale i należy je zostawić samym sobie. Dobra trwałego użytku są jednak problematyczne. Ludzie myślą bowiem o ich wartości, o tym, ile inni mogliby za nie zapłacić. Te oczekiwania skutkują bańkami. Na przykład gdy wszyscy wierzą, że wartość domów będzie ustawicznie rosła – a wiemy, że mogą one rosnąć bardzo długo tylko dzięki podaży kredytu – wartość domu szybko może przekroczyć wartość kredytu. Niewymaganie od kredytobiorców wkładu własnego w krótkim terminie jest więc racjonalne.

[b]

Zaostrzenie kryteriów przyznawania kredytów może zapobiec powtórce kryzysu w przyszłości. Czy jednak można zrobić coś teraz, gdy ujemna wartość wielu domów jest już faktem i blokuje ożywienie? [/b]

Żaden z rządowych programów stymulacyjnych nie skupiał się na tym problemie. Należy zrestrukturyzować kredyty, aby odzwierciedlały obecną wartość nieruchomości. Obniżanie raty przez wydłużenie terminu spłaty nic nie da, bo nie przywraca właścicielom domów mobilności.

Koszty związane z redukcją wartości kredytów powinny ponieść banki. Mogą wykorzystać w tym celu nadmiarowe rezerwy, które wykreowała swoją polityką Rezerwa Federalna. Nie wiem, co myśli Bernanke, ale być może ma nadzieję, że taki właśnie efekt będzie miało ilościowe luzowanie polityki pieniężnej. Ma ono na celu jedynie wchłonięcie strumienia nowych obligacji skarbowych, dzięki czemu nadmiarowe rezerwy banków pozostają na stałym poziomie. Nie rozumiem tylko, dlaczego Fed płaci im odsetki od tych rezerw, zamiast zmusić je do ich wykorzystania. Być może martwi się o ich kondycję?

[b]Część amerykańskich polityków obawia się, że działania Fedu doprowadzą do wybuchu inflacji. Stało się to zresztą przyczyną żądań niektórych republikanów, aby odebrać Fedowi jego podwójny mandat – do stabilizowania cen i poziomu zatrudnienia. Jak argumentują, drugi z tych celów koliduje z pierwszym.[/b]

Inflacja akurat pomogłaby amerykańskiej gospodarce, zmniejszając relatywną wartość kredytów, ale Rezerwa Federalna nie jest w stanie jej wykreować. Właśnie z powodu problemu z ujemną wartością domów i związanego z nim niedostatecznego popytu. Nie sądzę, aby dynamika cen znacząco przyspieszyła w średniej perspektywie czasowej, nawet pomimo wzrostu cen surowców. Jednostkowe koszty pracy nie rosną, a dopóki to nie nastąpi, inflacja nam nie grozi. Dlatego właśnie uważam, że trzeba się skoncentrować na sprzątaniu bałaganu na rynku nieruchomości.

[b]Czy nie obawia się pan, że pomoc dla niewypłacalnych kredytobiorców pozbawi ich motywacji do dbania o swoje finanse? [/b]

Nie uważam, że darowanie ludziom długów jest dobrą polityką. Uważam wręcz, że to zły pomysł. Sęk w tym, że nie mamy żadnej lepszej alternatywy. Oczywiście najlepiej by było, gdybyśmy nie dopuścili do sytuacji, w której się znaleźliśmy.

[b]Prezydent Barack Obama chciałby, aby USA stały się potęgą eksportową. Aby ich wzrost gospodarki w większym stopniu opierał się na zewnętrznym popycie niż na wewnętrznym. Czy to dobry program?[/b]

Od dawna uważam, że nasz system podatkowy powinien bardziej obciążać konsumpcję, a nie inwestycje, które przecież są źródłem nowych miejsc pracy. Zyski firm powinny być opodatkowane dopiero wtedy, gdy stają się osobistymi dochodami. Obecny reżim podatkowy sprawia, że mamy problem z niedostatecznym poziomem oszczędności. To czyni nas bardziej podatnymi na relację z krajami, które mają nadmiarowe oszczędności, np. z Chinami.

Napływ zagranicznego kapitału jest zaś źródłem problemów na naszym rynku kapitałowym. Badania Międzynarodowego Funduszu Walutowego wyraźnie pokazują, że bańki na rynku nieruchomości rodzą się w państwach, które mają duże deficyty na rachunku obrotów bieżących. Częściowym rozwiązaniem tego problemu jest osłabienie dolara i umocnienie juana. Przemyślenia wymaga jednak cały międzynarodowy system walutowy. Ponadto bank centralny musi brać pod uwagę takie strumienie kapitału. Gdy są one duże, polityka pieniężna powinna być ostrzejsza.

[b]Uwaga rynków finansowych skupia się dziś na Europie.

Jak ocenia pan walkę Brukseli z kryzysem fiskalnym na obrzeżach strefy euro?[/b]

Przyznam szczerze, że nie śledzę uważnie tego, co się dzieje w Europie. Jestem ekonomistą eksperymentalnym, a nie makro- czy mikroekonomistą. Przyglądam się wydarzeniom w USA, ale właśnie z perspektywy eksperymentatora. W laboratorium sporo uwagi poświęciłem bowiem bańkom spekulacyjnym. Ogólnie jednak uważam Unię Europejską za organizację, w której słabe państwa mają wiele bodźców, aby wykorzystywać te bardziej produktywne. Unijna polityka wspiera takie zachowania. Tymczasem to silne państwa powinny być wzorem do naśladowania dla tych słabszych. Jest dla mnie zagadką, dlaczego jakakolwiek silna gospodarka chciałaby być członkiem UE.

[ramka][srodtytul]CV[/srodtytul]

Vernon L. Smith (83 l.) jest profesorem ekonomii na Uniwersytecie Chapmana w Kalifornii, wykładowcą Uniwersytetu George’a Masona w Wirginii i badaczem liberalnego Instytutu Cato. Przewodniczy założonej przez siebie Fundacji na rzecz Badań w Dziedzinie Ekonomii Eksperymentalnej. Za wkład w rozwój tej gałęzi ekonomii w 2002 r. otrzymał – wraz z Danielem Kahnemanem – Nagrodę Nobla w dziedzinie ekonomii. Do Polski przyjechał na zaproszenie przewodniczącego Komisji Nadzoru Finansowego Stanisława Kluzy. Dzisiaj wygłosi wykład na temat podobieństw między kryzysem z minionych lat a wielką depresją z lat 30. ubiegłego wieku. [/ramka]

[b]Rz: Coraz rzadziej słychać ostrzeżenia, że amerykańska gospodarka może ponownie osunąć się w recesję. Ale ożywieniu nie towarzyszy wzrost zatrudnienia. Dlaczego tak się dzieje?[/b]

[b]Vernon Lomax Smith:[/b] Ożywienie gospodarcze jest bardzo kruche. Prezes Rezerwy Federalnej Ben Bernanke musi być tego świadomy, skoro zdecydował się na drugą rundę ilościowego łagodzenia polityki pieniężnej (skup obligacji skarbowych za dodrukowane pieniądze – red.). Publicznie deklaruje, że tempo wzrostu gospodarczego jest niewystarczające, aby zbić stopę bezrobocia. Sądzę, że w rzeczywistości obawia się też nawrotu recesji. Wciąż nie jest to wykluczone.

Pozostało 94% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację