Niby wszystko na naszym podwórku wraca do normy. Firmy zarabiają więcej, bezrobocie nie rośnie, a barometry koniunktury wskazują na to, że wzrost jest możliwy. Fundamenty gospodarcze Polski zostały jednak mocno osłabione, bo zmienił się świat dookoła nas.
Jak będą wyglądać najbliższe lata? Jednego można być pewnym. Prognozy będą mniej optymistycznie, bo kryzys finansowy rozpoczęty w 2008 roku upadkiem amerykańskiego banku Lehman Brothers jeszcze się nie skończył. Ubiegłoroczne turbulencje w strefie euro wyraźnie to potwierdzają.
Świat stoi pomiędzy starym modelem kapitalizmu, opartego na dużym poziomie zaufania wśród inwestorów, a fundamentalną zmianą sposobu myślenia o gospodarce. Jednak jak głęboka będzie to korekta, wciąż nie wiadomo. Obecnie bowiem większość tradycyjnych dogmatów ekonomicznych uległa erozji, a nowych reguł jeszcze nie ma.
Przywykliśmy już do słowa „kryzys”. Czy w tym roku czekają nas groźniejsze określenia, takie jak „panika” i „trwoga”? W Europie nadal są kraje, które trzymają swoje ekonomiczne trupy w szafie. Przyczyn swoich problemów – czyli chorych banków – wciąż nie zlikwidowały Hiszpania i Portugalia. Kłopoty z pozyskiwaniem pieniędzy, wynikające z wysokiego długu publicznego, mogą mieć zarówno Włochy, jak i Francja.
Im mniejsza będzie wiarygodność tych krajów wobec inwestorów, tym częściej w siedzibie Europejskiego Banku Centralnego we Frankfurcie mówić się będzie o metodach walki z kryzysem na wzór amerykańskiego Fedu. Widmo finansowego upadku któregoś z państw ważnych dla strefy euro może skłonić EBC do wydrukowania setek miliardów banknotów bez pokrycia. A taka metoda ratowania finansów musiałaby doprowadzić do inflacji.