Rz: Dlaczego tydzień po tym, jak przedstawił pan projekt zmian w ustawie emerytalnej, zmienia pan jej zasadnicze elementy? Nie można było tego zrobić od razu i od razu zaproponować 5-proc. składkę przekazywaną do OFE?
Michał Boni: Projekt był przygotowany sześć tygodni temu. A poprawki wprowadziłem, bo poważnie traktuję debatę publiczną i konsultacje społeczne. One co prawda były pełne emocji, ale znalazły się w niej elementy, jakich nie powinno się pomijać. Przede wszystkim i partnerzy społeczni, i NBP, i Komisja Nadzoru Finansowego zwracali uwagę na to, że trzeba zwiększyć efektywność systemu emerytalnego.
Potrzebne są – podzielam ich zdanie – dwa subfundusze w ramach filara kapitałowego: dynamiczny i zachowawczy, z różnymi limitami inwestowania w różne instrumenty.
Taki podział jest niezbędny, by zapewnić wyższe, ale też bezpieczniejsze emerytury. Konsekwencją takiego myślenia jest więc najpierw zadanie sobie pytania, a potem poszukanie na nie odpowiedzi: jak optymalizować poziom składki, by te fundusze miały sens? Nie udźwigniemy, ze względu na finanse publiczne, obecnej składki, czyli 7,3 proc. wynagrodzenia przekazywanego do OFE. Przelicytowano tę wysokość przy wprowadzaniu reformy. Nie ma do niej powrotu. Z analiz, przy założeniach makroekonomicznych dotyczących tego projektu , gdzie stopa zwrotu z akcji jest założona jako o 2,25 proc. wyższa w stosunku do stopy zwrotu z obligacji, wynika, że składka od 4,5 do 5,5 proc. przekazywana do OFE daje lepszą stopę zastąpienia przyszłej emerytury od tej, jaką otrzymujemy zarówno przy obecnym niezmienionym systemie, jak i po korekcie.
Ale wpisuje pan rok 2018 dla 5-proc. składki. To odległy czas...