Trzej ostatni premierzy Polski nie kryli niechęci do ekspertów gospodarczych. Żaden z nich nie był ekonomistą, co tym bardziej dziwi. Obecny premier niechęć do ekonomistów najlepiej wyraził, twierdząc kilka miesięcy temu, że poświęcił wiele czasu na zgłębienie kwestii OFE i że w błędzie są specjaliści od systemów emerytalnych, kiedy głoszą opinie sprzeczne z zamiarami rządu.
Przedostatni premier nie zaprzątał sobie głowy gospodarką, miał bowiem wiele innych ważnych spraw. Pozostawiał decyzje swoim ministrom, którzy samodzielnie realizowali własne koncepcje gospodarcze, zresztą z różnym skutkiem. Jeszcze poprzedni premier pozostał w pamięci środowiska ekonomistów jako likwidator gremiów doradczych, takich jak choćby Rada Strategii Społeczno-Gospodarczej.
Obecny premier powołał nowe ciało instytucjonalne, niezależną Radę Gospodarczą. Dotychczasowa działalność tej społecznej rady rozczarowuje w takim sensie, że w efektach jej działania nie można się dopatrzyć olbrzymiego potencjału intelektualnego i innowacyjnego tkwiącego w każdym jej członku czy członkini z osobna. Orkiestrze składającej się z wirtuozów najwyraźniej nie najlepiej wychodzi gra zespołowa.
Interesujące refleksje nasuwają się w związku z rozważaniem przez premiera zamiaru zgłoszenia Leszka Balcerowicza jako kandydata na szefa Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Premier w samych superlatywach, zupełnie zresztą słusznie, rozpływał się nad wiedzą, doświadczeniem i autorytetem swojego kandydata, cenionego reformatora, autora i realizatora pionierskiej transformacji systemu gospodarczego. Natychmiast nasuwa się jednak pytanie, dlaczego on sam nie korzystał z kompetencji swojego kandydata, choćby w przypadku decyzji o przyszłości OFE. Niektórzy obserwatorzy życia publicznego w Polsce przypuszczają, że premierowi chodziło o zneutralizowanie niewygodnego krytyka polityki gospodarczej rządu.