Przedwyborcze wizje Jacka Rostowskiego, ministra finansów, dotyczące cięcia deficytu i długu są piękne, ale mało realne. Chcielibyśmy oczywiście, aby budżet został zrównoważony już za cztery lata, a dług spadł do poziomu sprzed dziesięciu lat. Problem polega jednak na tym, że działania, jakie zaplanował rząd i zatwierdziła Komisja Europejska, mogą nie wystarczyć nawet do osiągnięcia zaplanowanych poziomów. Rostowski chce, abyśmy w przyszłym roku spełnili już kryterium fiskalne z Maastricht. Deficyt ma spaść z 7,9 proc. PKB w 2010 roku do 2,9 proc. PKB w przyszłym roku.
Chyba że minister wie o czymś, o czym my nie wiemy. Rynek spekuluje bowiem na temat kolejnych podwyżek podatków, wyeliminowaniu wszelkich ulg prorodzinnych, internetowych i innych, a nawet nacjonalizacji OFE. W końcu pierwszy krok w tym kierunku został już zrobiony. Zakładając, że i tak kolejne działania na rzecz ograniczania wydatków i podniesienia dochodów będą konieczne, te spekulacje nie wydają się już tak niedorzeczne. Minister jednak na temat szczegółowych rozwiązań milczy. Oprócz optymistycznych wizji nie przedstawił ani jednej propozycji, w jaki sposób zamierza je zrealizować. Problem polega też na tym, że wykraczają one znacznie poza ramy, w których Rostowski może mieć cokolwiek do powiedzenia. Nawet jeśli będzie ministrem finansów w następnym rządzie, to wątpliwe, aby był nim trzy kadencje z rzędu.