Dowiadujemy się za to, że mamy kryzys, choć jeszcze w ubiegły piątek w Sejmie zapewniał Polaków, że Polska jest w świetnej kondycji.
Rostowski, podobnie jak wielu innych polityków, jest aktywnym uczestnikiem dyskusji na portalach społecznościowych. Swoje wypowiedzi w godzinach, kiedy powinien zajmować się sprawami finansów publicznych, zamieszcza na Facebooku i Twitterze. Wczoraj obiecał użytkownikom Twittera: "Poniżej 2 proc. podatników płaci wyższą, 32-proc. stawkę PIT. Będziemy mogli ją obniżyć po kryzysie".
Obawiam się, że obietnicę tę składa nie minister finansów, nie Platforma nawet, z której listy Rostowski kandyduje do Sejmu, ale prywatna osoba, która chce w ten sposób zjednać sobie głosy wyborców z Warszawy (jest trzeci na liście PO w stolicy). W programie PO nie ma bowiem ani słowa o możliwości obniżenia podatków. Wręcz przeciwnie – szef Sejmowej Komisji Finansów Paweł Arndt oficjalnie stwierdził, że w obecnym trudnym dla gospodarki czasie o obniżkach podatków nie możemy nawet marzyć.
Rostowski zapomniał chyba, że jako minister finansów obiecał Polakom i zobowiązał się przed Komisją Europejską, że obniży deficyt poniżej 3 proc. PKB (jeszcze w 2010 roku sięgał on 7,9 proc. PKB) i zahamuje wzrost zadłużenia państwa. W jaki sposób chce to zrobić, deklarując równocześnie – jako kandydat na posła – obniżkę podatków? Stawka 32 proc. obowiązuje wprawdzie niespełna 2 proc. podatników, ale wspólnie wpłacili oni za 2010 rok prawie 10 mld zł. W obecnej sytuacji budżetu nie stać na rezygnację choćby z części tej kwoty.
Jeden z użytkowników powitał Rostowskiego na Twitterze zdaniem: "Pan minister pojawił się na Twitterze, to znaczy, że mamy albo głęboki kryzys, albo wybory". Z pewnością obietnicę Rostowskiego można włożyć do przegródki oznaczonej napisem "wybory, czyli obietnice bez pokrycia".