Felieton Cezarego Wójcika

Czy Ben Bernanke, szef FED, podjął w Jakson Hole słuszną decyzję o nieuruchomieniu kolejnego programu stymulacji monetarnej, tzw. QE3 (z ang. Quantitive Easing)? Słuszną – tyle, że jest tak z innych powodów niż te, które się na ogół przedstawia

Publikacja: 01.09.2011 04:57

Felieton Cezarego Wójcika

Foto: Fotorzepa, Seweryn Sołtys

Red

Przeciwnicy QE3 argumentują, że program taki nie powinien być uruchomiony, ponieważ wcześniejsze dwa, QE2 i QE2, opiewające na astronomiczne kwoty odpowiednio 1,7 biliona i 600 miliardów dolarów, nic nie dały.

Wydaje się że argument ten nie wytrzymuje próby faktów. Obecny kryzys porównuje się często z kryzysem lat 30-tych. Zakładając, jak się powszechnie czyni, że wstępny szok na rynku finansowym był podobny, dokonajmy krótkiej analizy. W ciągu czterech lat od wybuchu kryzysu w 1929 r.: dochód spadł w USA o połowę, produkcja przemysłowa o ponad jedną trzecią, bezrobocie wzrosło do 25%, a w sektorze poza rolniczym do 37%, liczba banków zmalała w wyniku masowych bankructw z 25,000 do zaledwie 12,000.

Przerażające dane – zupełnie inne, z jakimi mamy do czynienia dzisiaj. Milton Friedman, wielki zwolennik liberalizmu, pokazał w swojej słynnej książce nt. historii monetarnej USA, że te opłakane skutki wynikały z odmowy FED-u dostarczenia do systemu bankowego niezbędnego zastrzyku płynności. Friedman byłby dziś pierwszym orędownikiem QE1 i QE2, chociaż był on również ojcem monetarnej teorii inflacji, w myśl której zwiększenie ilości pieniądza w stosunku do produkcji przekłada się automatycznie na wyższą inflację. Choć więc rzeczywistość gospodarcza jest skomplikowana, skutki na nią wywiera szereg czynników, to chyba trudno uznać, że korelacja pomiędzy polityką FED i znacznie lepszymi dziś – choć nadal bolesnymi – wynikami gospodarki jest nieistotna i zupełnie pozorna.

Czy to wszystko jest jednak argumentem za QE3? Nie – lekarstwo musi być spójne z diagnozą.

Po kolei. W przypadku QE1 celem było uniknięcie załamania sektora finansowego i paniki bankowej. FED skupił się wtedy na wyczyszczeniu bilansów banków z toksycznych aktywów i dostarczenia linii pożyczkowych, gdy banki bały się pożyczać nie tylko ludziom, ale sobie nawzajem.

W przypadku QE2 celem było natomiast zamortyzowanie bezpośredniego efektu, jaki popłyną z sektora finansowego do gospodarki realnej. Program był tak skonstruowany, aby wesprzeć ceny aktywów oraz zapobiec grożącej deflacji cen dóbr i usług, która doprowadziłaby do eksplozji dług sektora prywatnego, w sytuacji kiedy konieczna była jego szybka redukcja.

Dzisiaj sytuacja jest inna. Podstawowym problemem nie jest dług prywatny – ale zadłużenie rządowe. Nie wybicie się z recesji – ale zapewnienie trwałego wzrostu gospodarczego. Powracamy więc do sytuacji klasycznej – bank centralny zapewnia stabilność cen, rząd dba o politykę gospodarczą. To właśnie zasygnalizował Bernanke swoim wystąpieniem.

I dobrze. Tyle, ze teraz rozpocznie się inny klasyczny problem znany z teorii pieniądza – gra kurczaków. Czyli, kto kogo. Czy FED zmusi rząd federalny do redukcji deficytów, czy rząd zmusi FED do druku pieniądza na jego sfinansowanie.

Trzymam kciuki za FED-em, ale ma on dziś tak słabą pozycję, jak wycieńczony bokser wprowadzony do narożnika. Problem długu i deficytu federalnego jest jednym z największych w powojennej historii. Pod koniec roku nadejdzie najprawdopodobniej recesja, co sytuację jeszcze bardziej utrudni, tym bardziej że na horyzoncie są wybory prezydenckie, nie sprzyjające bolesnym reformom. Dodatkowo w Europie szaleje kryzys fiskalny, który grozi kolejnymi wstrząsami na rynkach finansowych i rynku długu.

Obawiam się, że FED tę grę przegra. Oznaczać to będzie długi okres stagnacji połączony najpierw z nieco niższą, a potem znacznie wyższą inflacją.

Przeciwnicy QE3 argumentują, że program taki nie powinien być uruchomiony, ponieważ wcześniejsze dwa, QE2 i QE2, opiewające na astronomiczne kwoty odpowiednio 1,7 biliona i 600 miliardów dolarów, nic nie dały.

Wydaje się że argument ten nie wytrzymuje próby faktów. Obecny kryzys porównuje się często z kryzysem lat 30-tych. Zakładając, jak się powszechnie czyni, że wstępny szok na rynku finansowym był podobny, dokonajmy krótkiej analizy. W ciągu czterech lat od wybuchu kryzysu w 1929 r.: dochód spadł w USA o połowę, produkcja przemysłowa o ponad jedną trzecią, bezrobocie wzrosło do 25%, a w sektorze poza rolniczym do 37%, liczba banków zmalała w wyniku masowych bankructw z 25,000 do zaledwie 12,000.

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Ropa, dolary i krew
Opinie Ekonomiczne
Bogusław Chrabota: Przesadzamy z OZE?
Opinie Ekonomiczne
Wysoka moralność polskich firm. Chciejstwo czy rzeczywistość?
Opinie Ekonomiczne
Handlowy wymiar suwerenności strategicznej Unii Europejskiej
Materiał Promocyjny
Firmy, które zmieniły polską branżę budowlaną. 35 lat VELUX Polska
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Czekanie na zmianę pogody