Przeciwnicy QE3 argumentują, że program taki nie powinien być uruchomiony, ponieważ wcześniejsze dwa, QE2 i QE2, opiewające na astronomiczne kwoty odpowiednio 1,7 biliona i 600 miliardów dolarów, nic nie dały.
Wydaje się że argument ten nie wytrzymuje próby faktów. Obecny kryzys porównuje się często z kryzysem lat 30-tych. Zakładając, jak się powszechnie czyni, że wstępny szok na rynku finansowym był podobny, dokonajmy krótkiej analizy. W ciągu czterech lat od wybuchu kryzysu w 1929 r.: dochód spadł w USA o połowę, produkcja przemysłowa o ponad jedną trzecią, bezrobocie wzrosło do 25%, a w sektorze poza rolniczym do 37%, liczba banków zmalała w wyniku masowych bankructw z 25,000 do zaledwie 12,000.
Przerażające dane – zupełnie inne, z jakimi mamy do czynienia dzisiaj. Milton Friedman, wielki zwolennik liberalizmu, pokazał w swojej słynnej książce nt. historii monetarnej USA, że te opłakane skutki wynikały z odmowy FED-u dostarczenia do systemu bankowego niezbędnego zastrzyku płynności. Friedman byłby dziś pierwszym orędownikiem QE1 i QE2, chociaż był on również ojcem monetarnej teorii inflacji, w myśl której zwiększenie ilości pieniądza w stosunku do produkcji przekłada się automatycznie na wyższą inflację. Choć więc rzeczywistość gospodarcza jest skomplikowana, skutki na nią wywiera szereg czynników, to chyba trudno uznać, że korelacja pomiędzy polityką FED i znacznie lepszymi dziś – choć nadal bolesnymi – wynikami gospodarki jest nieistotna i zupełnie pozorna.
Czy to wszystko jest jednak argumentem za QE3? Nie – lekarstwo musi być spójne z diagnozą.
Po kolei. W przypadku QE1 celem było uniknięcie załamania sektora finansowego i paniki bankowej. FED skupił się wtedy na wyczyszczeniu bilansów banków z toksycznych aktywów i dostarczenia linii pożyczkowych, gdy banki bały się pożyczać nie tylko ludziom, ale sobie nawzajem.