Dziwny jakiś ten kryzys. Prawie jak u Kubusia Puchatka: im bardziej zaglądał do środka, tym bardziej Prosiaczka tam nie było. Słyszymy ciągle o kryzysie, ale przynajmniej na razie nie widać go ani w danych, ani w zachowaniu konsumentów. Dane z gospodarki amerykańskiej – mam na myśli głównie wskaźniki ISM i zatrudnienie – pozytywnie zaskoczyły i oddaliły widmo recesji. Produkcja przemysłowa w największej fabryce świata rośnie o jakieś 13 proc. rok do roku i na razie nie chce spowalniać. Wystarczy przejść się w weekend przez galerie handlowe i bynajmniej nie zauważy się deficytu ludzi chcących wydawać pieniądze.

O co więc chodzi z tym kryzysem? Nauczeni doświadczeniem poprzedniego kryzysu chcemy uniknąć jego skutków podczas kolejnego kryzysu. Jednak on następnym razem jest inny niż poprzednio.

Wchodzimy w okres niższego wzrostu gospodarczego, który może potrwać kilka lat. W odczuciu wielu osób może to rzeczywiście być kryzys, bo płace realne będą co najwyżej stabilne, a perspektywa znalezienia lepiej opłacalnego zajęcia raczej odległa. Cały czas mówię jednak o wzroście, tyle że niższym niż historycznie. Dla wielu krajów, osób – szczególnie tych silnie zadłużonych i mało konkurencyjnych – będzie to trudny okres.  Mamy po prostu konieczność oszczędzania i życia z dochodów, a nie na kredyt. W sumie można to postrzegać jako powrót do normalności.

Za obecną sytuację w dużej mierze odpowiadają europejscy politycy, którzy do tej pory nie potrafili przedstawić pozytywnego programu dla strefy euro, wzmagając deficyt zaufania. Politycy amerykańscy z kolei kilka miesięcy temu zafundowali nam przepychanki związane ze zwiększeniem limitu zadłużenia. W prasie sprowadzało się to do zastanawiania się nad zupełnie nonsensownym pytaniem: czy Stany Zjednoczone zbankrutują?

Nadzieja w tym, że w trakcie spotkania prezydenta Francji z kanclerz Niemiec doszło wreszcie do konkretnych ustaleń i ratunkowy plan się sprawdzi. Oczekiwałbym, że jego elementem będzie unia fiskalna w strefie euro, restrukturyzacja zadłużenia, dokapitalizowanie banków i zapowiedź długofalowych reform mających na celu uelastycznienie i podniesienie innowacyjności i konkurencyjności gospodarek. Program taki mógłby tchnąć trochę zaufania w rynki widzące rzeczywistość w ciemnych barwach.