Prawnicy z niezależnej belgijskiej kancelarii, pracujący na zlecenie dyrekcji ds. energii Komisji Europejskiej, nie znaleźli w naszych przepisach żadnych luk. W tej sytuacji Bruksela prawdopodobnie nie będzie forsowała nowych, wspólnych, bardziej restrykcyjnych unijnych przepisów w sprawie łupków, których od wielu tygodni obawiano się w Warszawie.
To dobra informacja. Pozostaje jednak pytanie, czy ten sukces ułatwi faktycznie przygotowanie gruntu pod wydobycie gazu niekonwencjonalnego w Polsce? Odpowiedź niestety jednoznaczna nie jest. Oddalenie widma nałożenia na polskie łupki unijnego kagańca nie załatwia sprawy. Obowiązują np. przepisy podatkowe, które de facto uniemożliwiają rozliczenie strat, jakie firmy szukające gazu z łupków będą musiały ponieść w pierwszych latach działalności w związku z wielkimi kosztami poszukiwań (wykonanie jednego tylko odwiertu szacuje się na 15 mln dolarów). Wydawałoby się, że zmiana tego stanu rzeczy będzie priorytetem rządu... Nic bardziej mylnego. Ministerstwo Finansów odpowiada wprost, że prace nad zmianą tych przepisów nie są prowadzone. Resort środowiska twierdzi zaś, że przepisy – owszem – zostaną zmienione, ale nie chce zdradzić, w jaki sposób.
Konkluzja jest dość smutna. Zdecydowanie łatwiej wymalować na wyborczych sztandarach świetlaną łupkową przyszłość, niż po wyborach zabrać się do pracy nad jej przybliżeniem. Przyjemniej opowiadać przed kamerami o gigantycznym „łupkowym" funduszu przyszłych pokoleń, dzięki któremu nasze dzieci i wnuki będą żyły dostatnie, niż ułatwić życie firmom, mającym umożliwić jego stworzenie.
Łupki są dla Polski ogromną szansą. Potrzeba jednak jeszcze wielu lat ciężkiej pracy, aby stały się czymś więcej. Szkoda, że nasz rząd już zdaje się o tym zapominać.