Rz: Nie za późno bierzemy się za regulowanie Internetu?
A.H.: Być może można było tak powiedzieć o latach 1996 – 2001, kiedy branża zajmowała się głównie organizowaniem kongresów, seminariów, czyli głównie promowaniem sieci, a nie debatą nad ochroną firm i praw w sieci. Potem zaskoczyła nas bańka internetowa i branża musiała walczyć o przetrwanie. W USA, ale i w Europie zaczęto zauważać, że trzeba zacząć więcej uwagi poświęcać ochronie w sieci, a organizacje, jak nasza, mogą być bardzo użyteczne. Nowe podejście zaczęło być widoczne w 2005- 2006 roku, gdy Vivianne Reading zaczęła się niepokoić przejęciem DoubleClick przez Google'a. Potencjał danych, jakie wspólnie są w stanie uzyskać te firmy, pozwala na całkiem konkretny opis tego, kim są internauci. Wtedy zdecydowaliśmy w Europie, że trzeba zacząć nad tym pracować. W międzyczasie wypłynął problem regulacji tzw. cookies (małe pliki zapisywane na komputerach w czasie chodzenia po sieci, dzięki którym gromadzone są w sieci m.in. statystyki wejść na strony WWW – red.). Cała głupota regulującej to zjawisko dyrektywy polega na tym, że 99 proc. jej zawartości dotyczy rynku telekomunikacyjnego, tylko kilka artykułów dotyczy innych rozwiązań, w tym cookies. I ten mały fragment został zawarty w tej dyrektywie, przy czym nikt nie wie, dlaczego. W dodatku decydowały o tym osoby, które nie były przygotowane do debaty na taki temat. Przez to możemy mieć teraz w zakresie ustawodawstwa dla mediów cyfrowych największy bałagan w historii.
Proponujemy unijnym komisarzom, by jakoś doprowadzić do końca proces z cookies, a potem otrzymać pięć lat na samoregulację. Wspólnie chcemy w tym czasie pracować nad nowelizacją dyrektywy o ochronie danych osobowych.
Pytając o opóźnienia, myślałam raczej o Google, za którym prawo ewidentnie nie nadąża.
Google czy Facebook to są najbardziej innowacyjne firmy świata. Europa wciąż nie potrafi wykorzystywać swoich talentów tak globalnie. W USA tez działa oczywiście wiele firm, ale Amerykanie maja wspólne marzenia: marzą o Obamie, SuperBowl, karierze na miarę Steve'a Jobsa. W Europie jest inaczej – pani wzoruje się na Polakach, ja – na Belgach, Hiszpanie na innych Hiszpanach. Amerykanie ze swoimi wielkimi projektami zabijają nasze inicjatywy. Stąd rozmaite reakcje związane z działalnością projektów takich jak Google czy Facebook. Z drugiej strony możliwości, jakie dają te platformy, są przeogromne i nikt nie skarży się na to, że może korzystać z tych opcji. Stoją za nimi genialne rozwiązania dotyczące prywatności w sieci.