Jak Pan odebrał artykuł ministra finansów Jacka Rostowskiego skierowany do ekonomistów?
Jest to interpretacja polityki makroekonomicznej prowadzonej przez rząd w ostatnich ponad czterech latach w odpowiedzi na krytykę ze strony wielu ekonomistów i dużej części opinii publicznej. Z jednej strony wyjaśnienie i uspokojenie, z drugiej – bardzo twarde stanowisko. Ten artykuł traktuję jako przede wszystkim stanowisko polityka, a nie ekonomisty.
Minister Rostowski pisze o „strategii długiego marszu" i przestrzega przed „terapią szokową" w reformowaniu systemu finansów publicznych. Czy tak zarysowany plan rządu Pana przekonuje?
Z artykułu Jacka Rostowskiego dowiadujemy się o planie rządu, który od początku zakładał, że największy wysiłek reformatorski będzie miał miejsce w drugiej kadencji. Podkreśla nawet kluczowe znaczenie pierwszych sześciu miesięcy roku 2012. Pisze o dużej koncentracji reform w tym krótkim okresie na początku drugiej kadencji. Z drugiej strony minister przedstawia doktrynę rządu całkiem inaczej – reformy na obecnym etapie demokracji w Polsce trzeba rozłożyć w czasie, stąd doktryna małych kroków. Stąd także krytyka ze strony Rostowskiego tych ekonomistów, którzy domagali się silniejszych reform na początku poprzedniej kadencji. Widzę niespójność w argumentacji ministra i mam wobec tego problem ze zrozumieniem tej doktryny. Dlaczego silniejsze i mocno skoncentrowane reformy teraz są możliwe, a cztery lata temu nie były. Przecież „poziom demokracji" jest mniej więcej taki sam. Ta sama doktryna powinna więc dotyczyć także drugiej kadencji. To właśnie z tego powodu wielu ekonomistów ma wątpliwości, czy drugi rząd Donalda Tuska będzie bardziej reformistyczny niż pierwszy. Podoba mi się natomiast podkreślenie troski o wiarygodność Polski na międzynarodowych rynkach finansowych. Mimo wysokiego tempa wzrostu gospodarczego, mamy ograniczoną wiarygodność i jesteśmy postrzegani znacznie gorzej niż Czesi i mniej więcej tak jak Włosi czy Hiszpanie, pomimo ich dużo większego długu publicznego w relacji do PKB. Gdyby rentowności naszych obligacji były zbliżone do czeskich, to koszt obsługi długu publicznego byłyby o niemal połowę niższy niż obecnie, a gdyby były zbliżone do niemieckich czy szwedzkich, to byłyby mniejsze o sporo więcej niż połowę. W sytuacji niepokoju na rynkach finansowych, dalsze zacieśnianie polityki fiskalnej jest zatem konieczne. Ten argument ma moją aprobatą.
Minister Rostowski porównuje Polskę z innymi krajami europejskimi, na których tle wzrost długu publicznego i deficytu budżetowego u nas wygląda korzystnie.