W sytuacji, gdy światowy kryzys zmusza do ponownego przemyślenia wad i zalet gospodarki rynkowej oraz krajowych modeli kapitalizmu, w Polsce nie ma wiodącego ośrodka zajmującego się poszukiwaniem optymalnych strategii gospodarczych, a dyskusja o reformach systemowych staje się jeszcze bardziej zdominowana przez krótkookresowe interesy wyborcze partii politycznych.
Polska staje się coraz bardziej podzielona w kwestiach politycznych, światopoglądowych i obyczajowych. Ważną rolę w nasileniu tych podziałów odegrała katastrofa smoleńska. W przeszłości dosyć istotne podziały również występowały, ale gospodarka była z nich w zasadzie wyłączona. Obecnie podziały te przenoszone są w sposób dosyć mechaniczny i sztuczny na gospodarkę, a dyskusja ekonomiczna staje się coraz bardziej upolityczniona. Związki między gospodarką a sferą polityki są oczywiście czymś naturalnym. Analizuje je ekonomia polityczna – subsdyscyplina ekonomii, która koncentruje się na badaniu ekonomicznych przyczyn i skutków decyzji politycznych oraz politycznych przyczyn i skutków decyzji ekonomicznych. Niebezpieczeństwo pojawia się wówczas, gdy dochodzi do nadmiernego upolitycznienia gospodarki. Dzieje się tak, gdy tradycyjne granice oddzielające obydwie sfery stają się dla polityków z pewnych powodów mniej jednoznaczne i wyraźne, a w ich przesunięciu lub przedefiniowaniu upatrują oni możliwość uzyskania krótkookresowych korzyści wyborczych. Oznacza to także, że znaczna część sporów i kontrowersji, które toczyły się dotąd głównie wśród ekspertów, zostaje przeniesiona na forum dyskusji stricte politycznych.
W przeszłości zdecydowana większość polskich polityków wyraźnie stroniła od angażowania się w dyskusje nad problemami ekonomicznymi, jeśli zaczynały one wykraczać poza chwytliwe, populistyczne hasła dotyczące redystrybucji dochodów i nabierały fachowego, technicznego charakteru. Sytuacja zmieniła się znacząco pod wpływem obecnego światowego kryzysu, szczególnie gdy w kolejnym stadium stał się on kryzysem zadłużeniowym strefy euro. Bardzo ważne jest to, że obecny kryzys to nie tylko kryzys gospodarczy i kryzys określonego systemu finansowego, ale także kryzys ekonomii jako dyscypliny naukowej. Do czasu obecnego kryzysu ekonomia głównego nurtu stanowiła dla każdej dyskusji dosyć powszechnie akceptowany punkt odniesienia. Jeśli polityk chciał sensownie zabrać głos w dyskusji ekonomicznej, to musiał wykazać się pewnym poziomem wiedzy. Przy obecnym zamęcie w ekonomii, jako w miarę rozsądne są coraz częściej akceptowane poglądy, które jeszcze kilka lat temu uważane byłyby prawie za herezje. Politycy instynktownie czują, że w czasie kryzysu muszą więcej uwagi poświęcać kwestiom gospodarki i niektórzy z nich wzbogacenie własnej wiedzy ekonomicznej uznali nawet za dobrą inwestycję. Gdy w ekonomii trudniej jest o jasne drogowskazy, to dla większości polityków jest to jednak proces trudny i żmudny. Paradoksalnie, w tej sytuacji atrakcyjne dla polityków stają się skomplikowane, wieloaspektowe problemy reform systemowych. Dzieje się tak dlatego, że w ich przypadku znacznie trudniej jest oszacować w miarę precyzyjnie koszty i korzyści, w związku z czym każdą opinię można próbować obronić za pomocą selektywnie dobranych argumentów. Równie atrakcyjna okazuje się dla polityków „obrona" suwerenności ekonomicznej, którą to kategorię jakby z definicji wyłączają z analizy korzyści i kosztów. Można wskazać na dwa specyficzne rysy nadmiernego i coraz silniejszego upolitycznienia decyzji gospodarczych w Polsce: a) dystansowanie się partnera koalicyjnego od programu gospodarczego rządu oraz b) sprzeciw wobec programu reform ze strony partii i ugrupowań politycznych, które same występowały w przeszłości z podobnym programem. Ogólnie rzecz biorąc, politycy w zasadzie nadal woleliby nie angażować się w dyskusję nad trudnymi merytorycznie aspektami reform. Świadczy o tym m.in. bardzo niska frekwencja posłów w trakcie plenarnych posiedzeń Sejmu poświęconych reformie emerytalnej. Jeśli rząd decyduje się w końcu na realizację niektórych reform, to wolałby wprowadzać je bez większego rozgłosu. Z kolei opozycja, mimo że mało zainteresowana długookresowym bilansem kosztów i korzyści reform, podnosi alarm, że rząd próbuje je wprowadzać je tylnymi drzwiami, bez szerszej dyskusji społecznej, nawet jeśli miała ona miejsce. Wykorzystując stosunkowo niewysoki poziom wiedzy ekonomicznej społeczeństwa wyolbrzymia ekonomiczne koszty reform, aby uzyskać korzyść polityczną dla siebie. W efekcie poparcie dla rządu w sondażach maleje, co nie tylko osłabia jego reformatorską determinację, ale zagraża nawet utrzymaniu dotychczasowego modelu kapitalizmu, który w warunkach kryzysu okazał się całkiem sprawny. Dzieje się tak, ponieważ eskalacja konfliktów politycznych dotyczących kwestii pozaekonomicznych i wynikająca stąd polaryzacja poglądów przenosi się na kwestie gospodarcze, które w przeszłości wydawały się już mało kontrowersyjne – np. rola kapitału zagranicznego w prywatyzacji. Coraz więcej komentatorów uważa, że proces ten doprowadzi do upadku rządu, przedterminowych wyborów i powołania „rządu ekspertów".
W takiej sytuacji ważną rolę powinni odegrać ekonomiści. W obecnych instytucjonalnych ramach dyskusji publicznej nie są oni jednak w stanie skutecznie przeciwdziałać procesowi rosnącego upolitycznienia gospodarki, choć jest to ich ważnym obowiązkiem. Co gorsze, ekonomiści zaczynają się godzić z tym stanem rzeczy, a część z nich wydaje się nawet aprobować reguły dyskusji o gospodarce narzucane przez polityków, przedkładając nośność medialną opinii nad rzetelność analiz i ocen. Nasuwa się więc pytanie, jak zatrzymać ten niekorzystny proces upolityczniania gospodarki i upolityczniania samej dyskusji o gospodarce i procesie reform. Inaczej mówiąc chodzi o to, w jaki sposób można próbować obronić gospodarkę i wyłączyć ją oraz proces reform z „wojny polsko-polskiej".
Uważam, że ważnym krokiem w tym kierunku byłoby powołanie Państwowego Centrum Strategii Gospodarczej. Pojawić się może oczywiście od razu zarzut, że tworzenie nowej instytucji nie jest najlepszym sposobem rozwiązywania nabrzmiewających konfliktów, a poza tym oznacza to dodatkowe wydatki i rozrost sektora publicznego. Zgodnie z tym sposobem myślenia, dysponujemy wystarczającą ilością instytucji, które mogą taką funkcję pełnić. Postaram się uzasadnić, dlaczego zarzut ten jest chybiony. Zacznę od tego, że zasób eksperckiej wiedzy ekonomicznej jest w Polsce nie tylko ciągle relatywnie niewielki (jest zasobem rzadkim), ale także bardzo rozproszony. Warto zwrócić uwagę na pewne cechy tego zasobu. Po pierwsze, zdecydowana jego część znajduje się w sektorze prywatnym (głównie finansowym). Mamy tu wielu bardzo zdolnych i dobrze przygotowanych ekonomistów młodszego pokolenia, ale siłą rzeczy ich analizy są zorientowane raczej na krótki okres i na poziom mikro lub sektorowy. Po drugie, dużym potencjałem badawczym dysponuje NBP i niektóre inne instytucje centralne, ale jest on wykorzystywany głównie pod kątem ich własnej misji publicznej. Po trzecie, sprawy strategiczne i problematyka reform leżą w centrum zainteresowania niektórych fundacji (np. FOR), ale zazwyczaj po kilku latach najzdolniejsi eksperci są wysysani przez sektor prywatny bądź też trafiają do pracy w organizacjach międzynarodowych. Po czwarte, duży potencjał badawczy uczelni ekonomicznych jest ciągle zbyt słabo angażowany we współpracę z instytucjami centralnymi, a tam, gdzie współpraca występuje, dotyczy ona raczej poszczególnych osób i bieżącej działalności eksperckiej ukierunkowanej na poszczególne resorty niż zespołowej pracy nad projektami kompleksowych reform. Po piąte, komitety naukowe PAN przyjmują co prawda w swych pracach perspektywę długookresową, ale komitetów jest kilka i raczej nie działają w sposób skoordynowany, pozwalający kompleksowo naświetlać dylematy decyzyjne o strategicznym znaczeniu dla gospodarki. Po szóste, stowarzyszenia zawodowe (Polskie Towarzystwo Ekonomiczne, Towarzystwo Ekonomistów Polskich, TNOiK) podejmują wiele cennych inicjatyw, ale zbyt rzadko organizowane są imprezy o takiej randze, by wygłaszane na nich opinie musiały być brane pod uwagę przez rząd i partnerów społecznych. Można by na przykład oczekiwać, że ze względu na obecny kryzys każdego roku powinien odbywać się kongres organizowany wspólnie przez główne organizacje zrzeszające ekonomistów, na którym analizowane będą główne wyzwania i dylematy stojące przed polską gospodarką. Ranga kongresu powinna być na tyle duża, by przedstawiciele rządu nie mogli ignorować wyrażonych na nim ocen.