Nie ma praktycznie dnia, by w depeszach agencji prasowych nie pojawiły się jakieś wskaźniki ekonomiczne, których prawidłowe odczytanie teoretycznie pozwala określić przyszły stan gospodarki czy to światowej, czy to w danym kraju lub regionie. Rynki reagują na te informacje czasami bardzo gwałtownie. Dopiero po jakimś czasie widać, czy reakcja była prawidłowa. A pokazują to kolejne wskaźniki.
Odczytywaniem wskaźników zajmują się i analitycy, i ekonomiści, i inwestorzy. Praktycznie zawsze porównują je do wartości prognozowanych, czyli tych, które teoretycznie zawarte są w cenach akcji. Tym samym rynek reaguje na zderzenie faktów z oczekiwaniami.
Przyznaję, że lubię prognozy. Jednocześnie podchodzę do nich z dystansem. Wszak zawierają element niepewności wynikającej zarówno z niedoskonałości użytego do ich sporządzenia modelu, jak i z nieuwzględnienia w nich sytuacji nadzwyczajnych, a więc nieprzewidy- walnych, takich choćby jak ubiegłoroczne tsunami w Japonii czy powódź w Tajlandii.
Gdy patrzę na reakcje rynku na jakiś wskaźnik, zawsze zastanawiam się, ile w tej reakcji jest emocji, a ile zdrowego rozsądku. Zdarza się bowiem, że oczekiwania, czyli prognozy dotyczące wskaźnika, już na dzień dobry wydają się mocno przesadzone. A z drugiej strony wartość wskaźnika jest naprawdę pozytywna. Raz taka sytuacja powoduje gwałtowną reakcję, a w innym przypadku reakcja jest w zasadzie niezauważalna.