Przez moment wahałem się, czy dzisiejszego tekstu po raz kolejny nie poświęcić problemowi długu. Okazja wszak niebywała, bo wielka giełdowa firma budowlana i jej spółki zależne złożyły wnioski o upadłość, a wśród wierzycieli są także banki i fundusze inwestycyjne oraz emerytalne. Uznałem jednak, że ciekawszy jest Groupon.
Groupon to jedna z gwiazd internetowej sceny. Ubiegłoroczny debiut zajmującej się zarabianiem na aranżowaniu zakupów grupowych firmy przykuwał uwagę. Od tego czasu spółka dostarczyła inwestorom sporo nieoczekiwanych i niechcianych atrakcji – ot, choćby przeszacowanie w dół wcześniej ogłaszanych zysków, w wyniku których cena jej akcji bardzo mocno spadła. W ubiegły poniedziałek papiery Groupona kosztowały poniżej 9 dolarów. W listopadzie 2011 roku podczas IPO sprzedawano je po 20 dolarów, a na pierwszej sesji kosztowały nawet 31 dolarów za sztukę.
Pierwsze dni czerwca były w przypadku Groupona niezmiernie istotne. Skończył się lockup, czyli okres zakazu sprzedaży papierów spółki przez inwestorów, którzy objęli je, nim firma wprowadziła akcje do publicznego obrotu. Obserwowanie podaży akcji w takim momencie daje dużo informacji o wierze takich długoterminowych inwestorów w przyszłość firmy. W przypadku Groupona podaż była całkiem spora.
Rynek zaczął dostosowywać się do oczekiwanej podaży na kilka dni przed 1 czerwca, czyli upływem terminu lockupu. W sumie od 29 maja do 4 czerwca kurs akcji spółki spadł o 24 proc. i ustanowił historyczne minimum. Na kolejnych sesjach akcje spółki notowane były wyżej, a stało się to za sprawą rekomendacji, w której co prawda obniżono wycenę wartości akcji, ale podniesiono zalecenie ze „sprzedaj" do „trzymaj". Można więc powiedzieć, że przynajmniej część inwestorów uznała, że na akcjach da się w mniej lub bardziej odległej przyszłości zarobić.
Dołek z 4 czerwca jest symboliczny. Tego dnia wartość rynkowa spółki była niższa od kwoty, jaką w 2010 r. za firmę chciał zapłacić Google.