Konsensus waszyngtoński, czyli standardowy zestaw zaleceń udzielanych pogrążonym w kryzysie gospodarkom przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy, jest w dużej mierze martwy. Wprawdzie nadal ta oraz inne międzynarodowe instytucje w zamian za pomoc wciąż żądają od zadłużonych państw eurolandu cięć wydatków publicznych, liberalizacji rynków pracy, czy prywatyzacji. Stąd np. w Grecji można usłyszeć, że Ateny są okupowane przez MFW, a w oczach alterglobalistów wciąż jest on wcieleniem zła, czyli liberalizmu.

Jednocześnie jednak dyrektor zarządzająca MFW Christine Lagarde raz po raz powtarza, że Europa nie może się  koncentrować tylko na cięciach fiskalnych, które grożą jej recesją, ale musi też stymulować gospodarkę. Przedstawiając ostatni raport na temat USA podkreśliła zaś, że Waszyngton musi zrobić wszystko, aby rozwiać obawy uczestników życia gospodarczego związane z tzw. „fiskalnym urwiskiem", jak określa się cięcia wydatków publicznych i podwyżki podatków wchodzące w życie z początkiem 2013 r. Czyli w praktyce odłożyć te reformy na później, albo zrekompensować ich wpływ na gospodarkę nowymi bodźcami.

Dawniej, w czasach gdy konsensus waszyngtoński był żywy, MFW wiedział, że obniżanie deficytu budżetowego nie musi być tożsame z wpychaniem gospodarek w recesję, jeśli jest przemyślane. Pogrążonym w kryzysie krajom zalecał np. poszerzenie bazy podatkowej, ale jednocześnie obniżenie wielu stawek podatkowych, aby pobudzić aktywność gospodarczą i w ten sposób zwiększyć wpływy do budżetu. To już przeszłość, podobnie jak obrona przez MFW swobody przepływów kapitałowych.

Można więc powiedzieć, że sen wrogów konsensusu waszyngtońskiego się ziścił. Teraz pozostaje czekać  aż ziści się koszmar tych, którzy konsensusu bronili. Bo jakby nie patrzyć, azjatyckie gospodarki, które pomimo oporów zastosowały recepty MFW w drugiej połowie lat 90., gdy były one najbardziej krytykowane, należą dziś do najprężniejszych na świecie. Z kolei Japonia, która z kryzysem z przełomu lat 80. i 90. od początku walczyła takimi metodami, jakie dziś strefie euro i USA zaleca Stiglitz – czyli zwiększając wydatki publiczne i drukując pieniądze – do dziś się z niego nie otrząsnęła.