W poprzedniej dekadzie Unia stała się największym „państwem" świata pod względem globalnego PKB. I nagle wszystko okazało się sukcesem papierowym
Przez lata uważano, że najmocniejszą stroną Unii Europejskiej jest integracja gospodarcza. W polityce zagranicznej na ogół trudno było o uzgodnienie wspólnego stanowiska i w najważniejszych sprawach członkowie Wspólnoty rzadko mówili jednym głosem. Za to ekonomia kwitła. Wszystkie kraje rozwijały się dość szybko.
W poprzedniej dekadzie Unia stała się największym „państwem" świata pod względem globalnego PKB. Ekonomiści prześcigali się w wyliczeniach zysków, jakie dawało zespolenie gospodarcze.
I nagle wszystko to okazało się sukcesem papierowym. Dziś wszyscy twierdzą, że Unia Europejska przeżywa ciężki kryzys i bez reform wewnętrznych grozi jej rozpad. Premier Włoch Mario Monti ostrzega przed takim rozpadem. Cypr grozi porzuceniem euro. Portugalia zastanawia się nad rezygnacją z programu oszczędnościowego. Są wprawdzie najróżniejsze koncepcje ratowania euro (na przykład interwencyjny skup obligacji), ale nie jest to równoznaczne z pomysłami ratowania Unii jako całości (zamysł utworzenia parlamentu strefy euro jest wręcz receptą na osłabienie Wspólnoty).
Pierworodny grzech powodujący niesprawność ekonomiczną UE wynika moim zdaniem z niewłaściwych proporcji instrumentów polityki gospodarczej. Wszyscy ekonomiści są zgodni, że podstawą musi być solidna polityka makroekonomiczna, spójnie łącząca politykę fiskalną i monetarną. Dopiero w drugiej kolejności może być prowadzona polityka sektorowa (choć liberałowie twierdzą, że nie powinna).