Skoro bonus ma sięgać najwyżej  dwukrotności pensji, to chyba jasne, że w górę pójdą pensje. Furtek dla ominięcia  ograniczeń, które mają ukrócić gigantyczne zarobki szefów banków, pojawi się pewnie więcej. A wtedy być może politycy w Brukseli sięgną po nasz patent na ograniczanie płac – kominówki.

Tyle że krytykowane (i mało skuteczne) kominówki dotyczą  zarobków szefów państwowych spółek. A nowe regulacje przyjęte przez Parlament Europejski będą ograniczać zarobki w firmach całkiem prywatnych, gdzie to właściciele powinni decydować, ile chcą zapłacić zarządowi. Chcą dać milion? Jeśli się znajdzie dobry prezes  za taką kwotę, to czemu nie (Steve Jobs pracował przez jakiś czas za dolara rocznie). Są gotowi zapłacić 100 milionów za menedżerskiego celebrytę, który osiąga superwyniki? Skoro można płacić tyle piłkarzom czy gwiazdom kina, to dlaczego nie można prezesowi?

Wiem, że gigantyczne pensje top menedżerów mogą bulwersować. Jednak w ograniczeniach premii nie chodzi o ład korporacyjny. To populistyczna odpowiedź polityków na protesty oburzonych, na frustracje milionów młodych wyborców, którzy nie mogą znaleźć pracy i wściekają się, gdy patrzą na rankingi najlepiej opłacanych menedżerów. Zwłaszcza że bywają wśród nich szefowie banków ratowanych za publiczne pieniądze.

Gest unijnych parlamentarzystów jest  efektowny, choć nie zapewni nowych miejsc pracy. Jest  za to kolejnym przykładem na to, jak politycy usiłują sterować życiem konsumentów i firm. W regulacjach nakazują już, jakich żarówek mamy używać, kogo firmy mają wybierać do rad nadzorczych, a teraz – ile mają wynosić premie bankowców. Może lepiej by było, gdyby sięgnęli po przykład Szwajcarów, którzy w referendum dali akcjonariuszom prawo głosu w sprawie  zarobków szefów firm. Przynajmniej wtedy znajdzie się miejsce na dyskusje o wynikach i strategicznych celach spółki zamiast politycznych kalkulacji obliczonych na głosy wyborców.