Tymczasem, np. według firmy Universum, która od kilku lat bada plany i aspiracje zawodowe, posada menedżera jest celem zawodowym tylko 15 proc. młodych ludzi (średnią podwyższają studenci kierunków biznesowych, wśród których co czwarty szykuje się do fotela szefa). Dla zdecydowanej większości młodych ludzi bardziej atrakcyjna wydaje się pozycja eksperta, która zapewnia stabilność i bezpieczeństwo zatrudnienia. Szczególnie w ostatnich latach znaczenie tej stabilności rośnie – jesienią zeszłego roku jako ważny cel w karierze wskazało ją najwięcej, bo sześciu na dziesięciu polskich studentów.

To by tłumaczyło stosunkowo niewielką ochotę na tak atrakcyjną finansowo i prestiżowo karierę menedżera. Owszem, pieniądze są dużo większe, ale stabilności z roku na rok coraz mniej. Zarówno analizy światowych firm doradczych, jak i statystyki z warszawskiej giełdy potwierdzają, że średni staż prezesa stopniowo się skraca. Obecnie wynosi nieco ponad sześć lat, a według prognoz w przyszłości może się jeszcze skrócić.

Nie dość, że akcjonariusze i rady nadzorcze mają wysokie wymagania wobec top menedżerów, to coraz skrupulatniej rozliczają ich z rezultatów. I bez większych ceregieli wymieniają, jeśli menedżer nie spełnia oczekiwań. Widać to również w komunikatach spółek, gdzie coraz częściej otwarcie informuje się o zwolnieniu szefa. Szefom nie sprzyja też konsolidacja firm – po połączeniu dwóch spółek zostaje tylko jeden zarząd.

Z jednej strony mamy więc elitę gwiazd menedżerskich, którzy idą od sukcesu do sukcesu i podwyższają średnią zarobków w swej grupie zawodowej, ale z drugiej strony rośnie grupa tych, którzy wypadli z karuzeli. A dziś trudno już na nią wrócić.