Jednym dokumentem wywołali roszady kadrowe w polskim rządzie i dymisję w największej firmie gazowej – PGNiG. Dziś znów z nieukrywaną satysfakcją przykładają się do chaosu ustawodawstwa łupkowego nad Wisłą.

Śmieją się nam w żywe oczy, kiedy z inwestycji w sektorze gazu niekonwencjonalnego w Polsce – sektorze, który jest ich bezpośrednią konkurencją – rezygnują kolejne zagraniczne firmy.

Same słowa polityków koalicji – o tym, jak ważne dla naszego bezpieczeństwa energetycznego są łupki – nic nie znaczą i nikogo nie interesują, jeśli nie idą za nimi czyny. Robimy w zamian wszystko, by zrazić do wielomiliardowych inwestycji cały świat. Jeśli mamy taki stosunek do inwestorów zagranicznych, to przestańmy się oszukiwać. Może niech premier w końcu powie, że łupkami tu i teraz się w Polsce nie ma sensu zajmować. Że potrzebna jest jeszcze jedna kadencja rządu, kolejna szansa dana w wyborach. Bo kiedyś w końcu sami wymyślimy sobie technologie wydobycia tego błękitnego paliwa z pokładów naszych polskich skał. Sami też zaczniemy drukować dolary potrzebne na inwestycje. Przecież mamy świetny zespół – najsprawniejszą kadrę w biurze głównego geologa kraju, który na wszystkim zna się najlepiej. O wiele lepiej rozumie zawiłości tego sektora niż Amerykanie, wymyśla o wiele skuteczniejsze prawo niż Norwegowie.

Mamy też idealnie ustawione relacje między trzema ministerstwami zajmującymi się łupkami – resortem środowiska (tam sznurkami pociąga nasz Wielki Geolog), skarbu i spraw zagranicznych.