Siemionczyk: Boże, broń przed przyjaciółmi

W Europie Środkowo-Wschodniej jest wyjątkowo dużo krajów o przyjaznym dla obywateli systemie podatkowym. Takich, gdzie podatek dochodowy jest liniowy i niski. Dlaczego tak nie może być też w Polsce?

Publikacja: 19.06.2013 13:21

Siemionczyk: Boże, broń przed przyjaciółmi

Foto: ROL

Powodów jest wiele. Skupię się na jednym, wcale nie najważniejszym, ale wyjątkowo przygnębiającym, w każdym razie z perspektywy dziennikarza. Mianowicie, niektórym zwolennikom uproszczenia polskiego systemu podatkowego tak bardzo na tym zależy, że podpierają się bałamutnymi argumentami. Tracą przez to wiarygodność, szkodząc sprawie, za którą walczą.

Uderzyło mnie to jakiś czas temu przy lekturze artykułu w jednym z tygodników, poświęconego kampanii „Polska bez PIT". Za tą szlachetną inicjatywą stoi Fundacja Republikańska, Związek Przedsiębiorców i Pracodawców oraz Stowarzyszenie KoLiber. Z większością ich argumentów na rzecz rezygnacji z PIT i zastąpienia go np. podatkiem od funduszu płac trudno się nie zgodzić. Faktem jest, że podatek dochodowy zapewnia budżetowi niewielkie wpływy, za to jego pobór jest nieefektywny, drogi i czasochłonny. Faktem jest też, że nakłada on niepotrzebne obowiązki na ludzi, którzy ostatecznie i tak go nie płacą (np. na pracowników budżetówki, opłacanych przecież z podatków).

Autor wspomnianego artykułu chciał jednak wzmocnić tezy inicjatorów kampanii, więc sięgnął po własne argumenty. Na przykład porównanie, ile podatku dochodowego zapłaciłby w różnych krajach Europy pracownik otrzymujący polską średnią krajową, czyli około 3,5 tys. zł. Oczywiście okazało się, że prawie nigdzie nie zapłaciłby więcej, niż równowartość 1700 euro, jaką musiałby odprowadzić w Polsce. Ale o czym to świadczy? Przede wszystkim o tym, że w Polsce średnia płaca jest nominalnie niska. Przecież w Niemczech ktoś, kto zarabia równowartość 3,5 tys. zł, jest po prostu biedny, więc PIT-u nie płaci. W Polsce też istnieje kwota wolna od tego podatku – przyznajmy, że śmiesznie niska – ale jednak.

W tekście pojawiają się też spostrzeżenia typu: gdyby Polacy płacili PIT przy zastosowaniu brytyjskich progów (kwota wolna od podatku wynosi tam niemal 9,5 tys. funtów, czyli 47 tys. zł), to 90 proc. z nas w ogóle nie musiałoby dzielić się zarobkami z fiskusem. Co znów dowodzi głównie tego, że autor nie rozumie pojęcia siły nabywczej. Bo brytyjska płaca na poziomie 9,5 tys. funtów rocznie, przy tamtejszym poziomie cen, jest na granicy ubóstwa.

Miejscami wydaje się, że autor sam spostrzeże absurdalność swoich wywodów. Bo gdy porównuje, ile podatku w różnych krajach zapłaciłby pracownik zarabiający polską płacę minimalną, okazuje się, że więcej oddałby fiskusowi tylko na Łotwie, w Rumunii i na Węgrzech. Czyli w krajach, które tak jak Polska, są na dorobku. Czy jest coś szokującego w tym, że w 18. zamożniejszych państwach przy takiej płacy nie płaciłoby się PIT-u w ogóle? Byłoby pewnie, gdyby w większości krajów UE przy obowiązującej tam płacy minimalnej podatku dochodowego nie było trzeba płacić. Ale tak oczywiście nie jest.

Przykładów bałamutnych argumentów w rzeczonym artykule jest więcej, nie będę ich wszystkich przytaczał. Ale niemal wszystkie opierają się na porównaniu Polski do innych krajów, jak gdyby pogrążona w kryzysie zachodnia Europa była w kwestii podatków dobrym punktem odniesienia. I właśnie, dlatego byłyby śmieszne, gdyby nie szkodziły szlachetnej skądinąd inicjatywie.

Bo zorientowany w ekonomii czytelnik, który natknie się na taką demagogię, posądzi o to samo autorów kampanii „Polska bez PIT". Na wszystkie ich argumenty będzie patrzył podejrzliwie. W tej sytuacji nie pozostaje im nic innego, niż prośba: „Boże, broń nas przed przyjaciółmi, bo z wrogami poradzimy sobie sami".

Powodów jest wiele. Skupię się na jednym, wcale nie najważniejszym, ale wyjątkowo przygnębiającym, w każdym razie z perspektywy dziennikarza. Mianowicie, niektórym zwolennikom uproszczenia polskiego systemu podatkowego tak bardzo na tym zależy, że podpierają się bałamutnymi argumentami. Tracą przez to wiarygodność, szkodząc sprawie, za którą walczą.

Uderzyło mnie to jakiś czas temu przy lekturze artykułu w jednym z tygodników, poświęconego kampanii „Polska bez PIT". Za tą szlachetną inicjatywą stoi Fundacja Republikańska, Związek Przedsiębiorców i Pracodawców oraz Stowarzyszenie KoLiber. Z większością ich argumentów na rzecz rezygnacji z PIT i zastąpienia go np. podatkiem od funduszu płac trudno się nie zgodzić. Faktem jest, że podatek dochodowy zapewnia budżetowi niewielkie wpływy, za to jego pobór jest nieefektywny, drogi i czasochłonny. Faktem jest też, że nakłada on niepotrzebne obowiązki na ludzi, którzy ostatecznie i tak go nie płacą (np. na pracowników budżetówki, opłacanych przecież z podatków).

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację