Powodów jest wiele. Skupię się na jednym, wcale nie najważniejszym, ale wyjątkowo przygnębiającym, w każdym razie z perspektywy dziennikarza. Mianowicie, niektórym zwolennikom uproszczenia polskiego systemu podatkowego tak bardzo na tym zależy, że podpierają się bałamutnymi argumentami. Tracą przez to wiarygodność, szkodząc sprawie, za którą walczą.
Uderzyło mnie to jakiś czas temu przy lekturze artykułu w jednym z tygodników, poświęconego kampanii „Polska bez PIT". Za tą szlachetną inicjatywą stoi Fundacja Republikańska, Związek Przedsiębiorców i Pracodawców oraz Stowarzyszenie KoLiber. Z większością ich argumentów na rzecz rezygnacji z PIT i zastąpienia go np. podatkiem od funduszu płac trudno się nie zgodzić. Faktem jest, że podatek dochodowy zapewnia budżetowi niewielkie wpływy, za to jego pobór jest nieefektywny, drogi i czasochłonny. Faktem jest też, że nakłada on niepotrzebne obowiązki na ludzi, którzy ostatecznie i tak go nie płacą (np. na pracowników budżetówki, opłacanych przecież z podatków).
Autor wspomnianego artykułu chciał jednak wzmocnić tezy inicjatorów kampanii, więc sięgnął po własne argumenty. Na przykład porównanie, ile podatku dochodowego zapłaciłby w różnych krajach Europy pracownik otrzymujący polską średnią krajową, czyli około 3,5 tys. zł. Oczywiście okazało się, że prawie nigdzie nie zapłaciłby więcej, niż równowartość 1700 euro, jaką musiałby odprowadzić w Polsce. Ale o czym to świadczy? Przede wszystkim o tym, że w Polsce średnia płaca jest nominalnie niska. Przecież w Niemczech ktoś, kto zarabia równowartość 3,5 tys. zł, jest po prostu biedny, więc PIT-u nie płaci. W Polsce też istnieje kwota wolna od tego podatku – przyznajmy, że śmiesznie niska – ale jednak.
W tekście pojawiają się też spostrzeżenia typu: gdyby Polacy płacili PIT przy zastosowaniu brytyjskich progów (kwota wolna od podatku wynosi tam niemal 9,5 tys. funtów, czyli 47 tys. zł), to 90 proc. z nas w ogóle nie musiałoby dzielić się zarobkami z fiskusem. Co znów dowodzi głównie tego, że autor nie rozumie pojęcia siły nabywczej. Bo brytyjska płaca na poziomie 9,5 tys. funtów rocznie, przy tamtejszym poziomie cen, jest na granicy ubóstwa.
Miejscami wydaje się, że autor sam spostrzeże absurdalność swoich wywodów. Bo gdy porównuje, ile podatku w różnych krajach zapłaciłby pracownik zarabiający polską płacę minimalną, okazuje się, że więcej oddałby fiskusowi tylko na Łotwie, w Rumunii i na Węgrzech. Czyli w krajach, które tak jak Polska, są na dorobku. Czy jest coś szokującego w tym, że w 18. zamożniejszych państwach przy takiej płacy nie płaciłoby się PIT-u w ogóle? Byłoby pewnie, gdyby w większości krajów UE przy obowiązującej tam płacy minimalnej podatku dochodowego nie było trzeba płacić. Ale tak oczywiście nie jest.