Od lipca właścicielami wyrzucanych przez ludzi śmieci są samorządy, muszą więc zadbać o ich odbieranie. W zamian nałożono na ludzi obowiązek informowania o liczbie mieszkańców i dostarczania śmieci w postaci posortowanej. Właściciele śmieci, samorządy, pobierają opłaty za ich usuwanie z posesji obywateli, ale że same nie mają sprzętu i ludzi, muszą wynająć profesjonalne firmy. I w tym celu rozpisano przetargi.
Okazało się, że do tego i do nadzorowania firm odbierających śmieci trzeba nowych urzędników, bo to są nowe obowiązki. W ten sposób przybyło nam kilka tysięcy oficjeli.
System odbioru śmieci uległ komplikacji, bo kiedyś, jak potrzebowałem zwiększyć częstotliwość ich odbioru, dzwoniłem do MPO i wszystko błyskawicznie ustalałem. A teraz nie wiem, kto będzie ustalał, jak często odbierać śmieci z mojej posesji. A jak nie starczy miejsca w śmietniku, bo kursy będą za rzadko, to czy mam je wykładać w workach na chodnik i ulicę? A jak zadzwonię do nowego urzędnika od śmieci, to czy on zwiększy liczbę kursów firmy, która wygrała przetarg, czy zignoruje tę prośbę?
Kiedyś jak firma sobie nie radziła, mogłem ją zmienić, co ją dyscyplinowało, więc starała się, by klienci byli zadowoleni. Teraz firma jest jedna, a klientem jest urząd gminy. Dbanie o zadowolenie urzędnika to co innego niż właściciela posesji. Zresztą UOKiK protestował przeciw tej ustawie, bo niszczy konkurencję, ale pokonało go śmieciowe lobby.
Wiele wskazuje, że zbudowaliśmy koszmarny, skomplikowany i kosztowny system odbierania i sortowania śmieci, który przez dekady będzie generował biurokrację i patologie. Już są propozycje kontroli, czy w lokalach mieszka deklarowana liczba osób, lub umieszczania na workach kodów, by sprawdzać, czyje śmieci lądują w koszu, a czyje w lesie. To jeszcze zwiększy zatrudnienie urzędników od śmieci.