Rz: Z początkiem 2014 r., trzy lata po Estonii i rok przed Litwą, Łotwa przystąpi do strefy euro. Czy to nie paradoks, że kraje bałtyckie, którym na dobre wyszedł gospodarczy liberalizm, bez oporów przystępują do strefy euro, która z liberalizmem ma coraz mniej wspólnego?
Valdis Dombrovskis:
Nie sądzę. To zrozumiałe, że kraje bałtyckie chętniej wstępują do strefy euro niż te, które mają płynny kurs walutowy. Dla tych drugich wejście do eurolandu oznacza rezygnację z samodzielnej polityki pieniężnej i to jeszcze na dwa lata przed faktycznym przejściem na euro, gdy nie ma nawet pewności, że to przyniesie owoce. Kraje bałtyckie wyrzekły się tej swobody już na początku lat 90., usztywniając kursy swoich walut wobec SDR (jednostka rozrachunkowa MFW – red.), dolara bądź marki, a później wobec euro. Dla małych, otwartych gospodarek sztywny kurs walutowy jest bowiem lepszy niż płynny. Ale utrzymywanie sztywnego kursu wiąże się też z pewnymi kosztami, o czym przekonaliśmy się w ostatnich latach, gdy musieliśmy bronić kursu waluty, zamiast koncentrować się na walce z kryzysem. Lepiej więc wstąpić do unii walutowej, zwłaszcza że już dziś nasza waluta w najlepszym przypadku może być tylko tak stabilna jak euro.
Posiadanie własnej waluty okazało się dla Polski w trakcie kryzysu bardzo korzystne, bo ochroniło polskich eksporterów
Zdaniem Paula Krugmana utrzymywanie sztywnego kursu waluty podczas kryzysu było tragiczne w skutkach. Łotewska gospodarka do dziś nie odrobiła strat, jakie poniosła w latach 2008–2010. Według niego Łotwa powinna była zdewaluować łata...