Premier Łotwy: mam zaufanie do strefy euro

Liczymy na to, że przejście na euro pozwoli nam przyciągnąć więcej zagranicznych inwestycji – mówi premier Łotwy Valdis Dombrovskis w rozmowie z Grzegorzem Siemionczykiem.

Aktualizacja: 11.09.2013 01:33 Publikacja: 11.09.2013 01:32

Premier Łotwy: mam zaufanie do strefy euro

Foto: Fotorzepa, Pio Piotr Guzik

Rz: Z początkiem 2014 r., trzy lata po Estonii i rok przed Litwą, Łotwa przystąpi do strefy euro. Czy to nie paradoks, że kraje bałtyckie, którym na dobre wyszedł gospodarczy liberalizm, bez oporów przystępują do strefy euro, która z liberalizmem ma coraz mniej wspólnego?

Valdis Dombrovskis:

Nie sądzę. To zrozumiałe, że kraje bałtyckie chętniej wstępują do strefy euro niż te, które mają płynny kurs walutowy. Dla tych drugich wejście do eurolandu oznacza rezygnację z samodzielnej polityki pieniężnej i to jeszcze na dwa lata przed faktycznym przejściem na euro, gdy nie ma nawet pewności, że to przyniesie owoce. Kraje bałtyckie wyrzekły się tej swobody już na początku lat 90., usztywniając kursy swoich walut wobec SDR (jednostka rozrachunkowa MFW – red.), dolara bądź marki, a później wobec euro. Dla małych, otwartych gospodarek sztywny kurs walutowy jest bowiem lepszy niż płynny. Ale utrzymywanie sztywnego kursu wiąże się też z pewnymi kosztami, o czym przekonaliśmy się w ostatnich latach, gdy musieliśmy bronić kursu waluty, zamiast koncentrować się na walce z kryzysem. Lepiej więc wstąpić do unii walutowej, zwłaszcza że już dziś nasza waluta w najlepszym przypadku może być tylko tak stabilna jak euro.

Posiadanie własnej waluty okazało się dla Polski w trakcie kryzysu bardzo korzystne, bo ochroniło polskich eksporterów

Zdaniem Paula Krugmana utrzymywanie sztywnego kursu waluty podczas kryzysu było tragiczne w skutkach. Łotewska gospodarka do dziś nie odrobiła strat, jakie poniosła w latach 2008–2010. Według niego Łotwa powinna była zdewaluować łata...

W ostatnich latach nasza gospodarka rozwijała się najszybciej w całej UE. Ma też znacznie lepszą strukturę niż przed kryzysem, bo w większym stopniu opiera się na eksporcie, zamiast konsumpcji na kredyt. Nasz deficyt budżetowy, który w 2009 r. sięgnął 10 proc. PKB, w ub.r. wyniósł niewiele ponad 1 proc. PKB. To pokazuje, że Krugman, który w 2008 r. wieszczył, że Łotwa stanie się drugą Argentyną i niechybnie zbankrutuje, był w błędzie. Sądzę, że trzymanie się kursu do euro było dla nas pomocne. Dewaluacja łata zapewne poprawiłaby naszą konkurencyjność międzynarodową, ale wszelkie korzyści z tego tytułu zostałyby zaprzepaszczone wskutek wzrostu inflacji, bo ceny produktów z importu skoczyłyby w górę. Problemy miałby też sektor bankowy, bo po wzroście kursu euro dla wielu kredytobiorców kredyty, które zaciągnęli w tej walucie, byłyby nie do udźwignięcia. Z tego samego powodu w tarapaty popadłyby firmy zadłużone w obcych walutach. Poza tym dewaluacja to narzędzie pozwalające walczyć z utratą konkurencyjności, ale nie z deficytem budżetowym. Skoro my mieliśmy problem z deficytem, to musielibyśmy prowadzić restrykcyjną politykę fiskalną także po dewaluacji łata.

Wspomniany Krugman twierdzi, że poprawa koniunktury na Łotwie to swego rodzaju iluzja, bo stopa bezrobocia byłaby znacznie wyższa, gdyby nie masowa emigracja Łotyszy.

Emigracja to jedna z największych bolączek, z jakimi się zmagamy. Ale w latach 2008–2009 r. nie mieliśmy łatwego wyjścia. Jesteśmy jednak dobrej myśli. Proszę pamiętać, że emigracja z Łotwy była problemem także bezpośrednio po tym, gdy przystąpiliśmy do UE. Ale gdy przyspieszyło tempo rozwoju naszej gospodarki i zaczęło się pojawiać więcej miejsc pracy, ludzie zaczęli wracać. Sądzę, że teraz będzie podobnie. Praca stanie się magnesem przyciągającym emigrantów z powrotem.

Dotąd mówił Pan głównie o kosztach, jakie wiążą się z pozostawaniem poza strefą euro, a nie korzyściach z wejścia do unii walutowej. Akces Łotwy do strefy euro to małżeństwo z rozsądku, a nie z miłości?

Spodziewamy się pewnych korzyści. Liczymy na to, że przejście na euro pozwoli nam przyciągnąć więcej zagranicznych inwestycji i doprowadzi do spadku stóp procentowych. Dla inwestorów euro to bardziej wiarygodna waluta niż łat i łatwiej jest im nią obracać. Z tego powodu agencje ratingowe już wskazały, że przystąpienie do strefy euro pozytywnie wpłynie na wiarygodność kredytową Łotwy. Agencja Fitch już podwyższyła nam rating.

Jednak według sondaży większość Łotyszy ma negatywny stosunek do euro. Dlaczego?

Jednym z powodów są obawy, że zmiana waluty doprowadzi do wzrostu cen. Aby te obawy zmniejszyć, wraz z kilkoma organizacjami namawiamy przedsiębiorców, aby nie wykorzystywali wprowadzenia euro do podwyższenia cen. Zresztą na Łotwie byłoby to trudniejsze niż w innych krajach, które przechodziły na euro. To dlatego, że łat ma wyższy kurs niż euro, więc po przeliczeniu cen na nową walutę nominalnie będą się one wydawały wyższe, niż były. Ludzie będą więc pilnowali, czy nie zostali oszukani. W innych krajach było odwrotnie: nominalnie ceny po wprowadzeniu euro spadały, co osłabiało motywację do ich kontrolowania. Inną kwestią jest, że w przyszłym roku każdy wzrost cen, niezależnie od przyczyn, będzie postrzegany przez pryzmat euro. Tak było w Estonii, gdy wskutek polityki Gazpromu w 2011 r. wzrosły ceny ogrzewania, ale ludzie wiązali to z wprowadzeniem euro. Będziemy starali się takim nieporozumieniom zapobiegać.

A może brak zaufania Łotyszy do euro to przejaw ich braku zaufania do całej strefy euro jako organizacji. Panu strefa euro w obecnym kształcie się podoba?

Nie mam wątpliwości, że członkowie unii walutowej, jeśli ma ona poprawnie działać, muszą przestrzegać pewnych reguł, w tym fiskalnych. Te, które istniały dotąd, nie były egzekwowane. Każdy rząd robił, co chciał, i efekty tej swawoli możemy dziś obserwować. Dobrze się stało, że w następstwie kryzysu podjęto reformy, które wzmocnią dyscyplinę fiskalną i zarządzanie gospodarkami. Być może to właśnie dzięki tym zmianom euro jako waluta pozostała stabilna, pomimo licznych kasandrycznych przepowiedni. Ja nie obawiam się przystąpienia do unii walutowej w jej dzisiejszej formie.

Sądzi Pan, że po przystąpieniu do strefy euro Łotwa będzie miała większy wpływ na to, w jakim kierunku zmierza strefa euro?

W strefie euro głos każdego kraju członkowskiego ma jednakową wagę. Nawet jeśli to tylko teoria, a w praktyce więcej do powiedzenia mają największe kraje, to i tak będziemy mieli większy wpływ na te decyzje niż dziś. Bo obecnie nie mamy na nie żadnego wpływu, podczas gdy one mają ogromne znaczenie dla naszej gospodarki. Euro ma na Łotwie 70-proc. udział w zagranicznych transakcjach handlowych i 80-proc. udział w kredytach.

Nie ma Pan obaw, że polityka pieniężna Europejskiego Banku Centralnego będzie dla Łotwy zbyt łagodna?

Już dziś polityka pieniężna EBC jest naszą polityką. Obywatele Łotwy poniekąd sami o tym zadecydowali. Podczas boomu przed kryzysem Bank Łotwy próbował schłodzić nieco rozgrzany rynek kredytowy, podwyższając stopy procentowe. Efekt był taki, że Łotysze zaczęli masowo zaciągać kredyty w euro. To pokazuje, że ostatecznie to i tak na rządzie spoczywa obowiązek kontrolowania podaży kredytu. Przed kryzysem rząd się z tego obowiązku nie wywiązał.

Bilans korzyści i kosztów przynależności dla strefy euro rzeczywiście wydaje się dla Łotwy bardzo korzystny. Jak, pana zdaniem, przedstawia się on w przypadku Polski?

Każdy kraj musi podjąć decyzję samodzielnie. Zewnętrznemu obserwatorowi trudno jest w tej kwestii cokolwiek doradzić. Z jednej strony wydaje się, że przejście na euro byłoby dla Polski wygodne, skoro Niemcy są waszym głównym partnerem handlowym. Z drugiej strony posiadanie własnej waluty okazało się dla Polski w trakcie kryzysu bardzo korzystne, bo ochroniło polskich eksporterów.

Wróćmy do kuracji oszczędnościowej, którą Łotwa podjęła w trakcie kryzysu. Czy ta strategia walki z kryzysem sprawdziłaby się też w krajach z południa strefy euro?

Każdy kraj ma inne uwarunkowania, inne źródła kryzysu. Nie można więc powiedzieć, że wszystkim pasowałaby identyczna kuracja. Ale nasze doświadczenia pokazują, że gdy kraj traci  zaufanie rynków, musi starać się jak najszybciej je odzyskać. My zrobiliśmy to, zdecydowanie tnąc wydatki publiczne już w 2009 r., w najcięższej fazie recesji. Dzięki temu odzyskaliśmy zaufanie inwestorów, a gospodarka wróciła na ścieżkę wzrostu. Już po roku mogliśmy pokazywać obywatelom, że wyrzeczenia przynoszą rezultaty. Opóźnianie niezbędnych dostosowań powoduje, że kraj może utracić stabilność finansową, co grozi trwałą recesją i zmęczeniem obywateli.

Jak przekonać obywateli, że jeśli zgodzą się na terapię szokową, to mogą liczyć na to, że będzie ona krótka? Krajom z południa strefy euro to się nie udało.

Objąłem tekę premiera w marcu 2009 r., gdy kryzys na Łotwie był już głęboki, a pożyczka pomocowa z MFW już była zaciągnięta. W efekcie członkowie mojego rządu, będący wcześniej w opozycji, nie byli postrzegani jako współwinni kłopotów Łotwy, tylko jako ludzie, którzy mają te kłopoty zażegnać. To dało nam pewien kredyt zaufania. Poza tym już w połowie 2009 r. stworzyliśmy grupę ds. zarządzania reformami, w której znaleźli się przedstawiciele pracodawców, związkowców, izb handlowych, lokalnych rządów itd. W tej grupie uzgadnialiśmy, jakie reformy są Łotwie potrzebne. Nie zawsze wszyscy się zgadzaliśmy, ale tak zorganizowany dialog społeczny z pewnością był skuteczniejszy, niż rozmawianie z demonstrantami na ulicy.

W pierwszym kwartale br., gdy wskutek problemów banków w kryzysie pogrążył się Cypr, ekonomiści wskazywali, że Łotwa, gdzie Rosjanie chętnie lokują pieniądze, też ma przerośnięty sektor bankowy. Jest się czego obawiać?

Nie sądzę. Aktywa cypryjskich banków przekraczały 700 proc. tamtejszego PKB. W całej UE średnia to 300–400 proc. PKB, a u nas około 130 proc. PKB. Nasz sektor bankowy wcale nie jest więc przerośnięty. Co więcej, współczynniki adekwatności kapitałowej naszych banków są powyżej unijnej średniej, podczas gdy na Cyprze były poniżej. To dlatego, że łotewski nadzór bankowy traktuje depozyty nierezydentów jako bardziej ryzykowne i wymaga od banków, które je przyjmują, większych buforów kapitałowych. Według ostatnich testów odporności łotewskie banki przetrwałyby nagły odpływ połowy zagranicznych depozytów.

Oficjalna strona Forum: www.forum-ekonomiczne.pl

Rz: Z początkiem 2014 r., trzy lata po Estonii i rok przed Litwą, Łotwa przystąpi do strefy euro. Czy to nie paradoks, że kraje bałtyckie, którym na dobre wyszedł gospodarczy liberalizm, bez oporów przystępują do strefy euro, która z liberalizmem ma coraz mniej wspólnego?

Valdis Dombrovskis:

Pozostało 97% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację