Polska jest trzecim największym w Unii odbiorcą gazu z Rosji (po Niemczech i Włoszech), ale nie ma z tego żadnych zysków. Dotychczasowa uległość władz wobec Gazpromu dała nam jedną obniżkę (koniec 2012 r o 10 proc.), ale cena dla Polski pozostaje wyższa od tej, którą płacą kraje Europy Zachodniej.
Jest to sytuacją denerwująca i wkurzająca, gdy bogatszy Niemiec, Włoch, Francuz, Brytyjczyk czy Austriak płacą za rosyjski gaz mniej od Polaka. I to dlaczego, że polskie władze i gazowi importerzy zrobili bardzo niewiele, by tą sytuację zmienić. Cichy, spolegliwy i regularnie płacący klient, to klient, z którym liczyć się nie trzeba.
W tym tygodniu polski wicepremier (Janusz Piechociński) nagle zapowiedział, że „liczy na rozpoczęcie rozmów z Gazpromem". A potem to liczenie jeszcze bardziej obwinął w bawełnę: „Liczymy na to, że w nowej przestrzeni negocjacji na temat cen gazu w Europie Środkowo-Wschodniej nadchodzi czas i miejsce, żeby z Gazpromem rozmawiać o renegocjacji stawek (gazu-PAP)".
Mówienie nie wprost, tryb warunkowy i „liczenie", że Rosjanie łaskawie zechcą z nami porozmawiać, nie daje jednak gwarancji, że polskie władze rzeczywiście są zdeterminowane, by doprowadzić o renegocjacji. Moim zdaniem nie ma w polskim rządzie takiej woli, a co gorsza nie ma siły, był skutecznie ze stroną rosyjską - dużo bardziej oświadczoną i skuteczną - negocjować.
W kilka dni po polskim wicepremierze, premier Ukrainy powiedział wprost, że ograniczy zakupy gazu z Rosji o zera, bo cena jest za wysoka i kraju na nią nie stać. Oczywiście można to uznać za grę słów i strachy na Lachy, gdyby nie fakt, że w ciągu czterech lat, Ukraina zmniejszyła o połowę zakupy gazu w Rosji.