Wielkie inwestycje w rozwój energetyki w latach poprzedzających kryzys finansowy planowała właściwie cała Europa. Podobnie było u nas. Plany te opierały się jednak na założeniu, że gospodarka będzie się rozwijać, a popyt na energię – rosnąć. 2008 rok i kolejne lata brutalnie tę tezę zweryfikowały. W efekcie w ciągu ostatnich pięciu lat kapitalizacja największych energetycznych spółek w Europie skurczyła się o ponad połowę, czyli ok. 500 mld euro. To więcej, niż w tym samym czasie straciły banki!
Przyczyną nie jest wyłącznie stagnacja na rynku i spadające ceny. Branża energetyczna się zmienia, a powrotu do starych, dobrych czasów, kiedy biznes kręcił się bez względu na koniunkturę, już nie będzie. Coraz tańsza energia ze źródeł odnawialnych czy polityka klimatyczna UE skutecznie to uniemożliwią.
Energetycznych spółek nie stać dziś na wielkie projekty, co nie oznacza, że inwestycji tych nie trzeba będzie zrealizować. Do 2020 roku w polskich elektrowniach wyłączonych ma być 6 GW mocy, a do 2030 r. – kolejnych 6 GW. To ponad jedna trzecia dostępnych dziś możliwości wytwórczych. Zamykane elektrownie trzeba będzie zastąpić, i projekt atomowy świetnie się w ten scenariusz wpisuje. Jeśli jednak miałby przybrać postać budowy małego reaktora, ku czemu zdaje się skłaniać PGE, nie ma wielkiego sensu. W żaden sposób nie zwiększy to bezpieczeństwa energetycznego kraju. A że spółka nie widzi możliwości znalezienia finansowania dla projektu w planowanej wcześniej wielkości? Tak wygląda dziś energetyczny rynek...
Piłka jest teraz po stronie rządu – jeśli projekt atomowy ma być forsowany, potrzebne będą wzięcie większej odpowiedzialności i jakaś forma konkretnego wsparcia, np. w zdobyciu finansowania, dla państwowej przecież spółki. Inaczej kolejny wielki projekt, na który wydano już setki milionów złotych, może zakończyć się spektakularną klapą.