Według wiarygodnych prognoz w nowoczesnych rozwiniętych społeczeństwach pracy będzie coraz mniej, być może tylko dla około 60 proc. populacji w wieku produkcyjnym. Społeczeństwo obarczone trwałym 40-procentowym bezrobociem jest trudne do wyobrażenia zarówno dla socjologa, jak i dla politologa, nawet jeśli jest w stanie zapewnić wszystkim środki utrzymania. Będzie to układ zasadniczo niestabilny. Sprawę komplikuje dodatkowo proces demograficzny starzenia się populacji w zamożniejszych społeczeństwach. Utrzymanie akceptowalnego poziomu życia po zakończeniu pracy będzie tam wymagało znacznie dłuższego niż dotąd okresu aktywności. W kolejkach po pracę ustawi się więc coraz więcej osób starszych.
Postępująca globalizacja nieuchronnie obejmuje też rynki pracy. Rośnie gigantyczne ciśnienie na jakąkolwiek pracę zgłaszane przez dziesiątki milionów bezrobotnych młodych ludzi bez kwalifikacji. Coraz wyraźniej widać, choćby na południu Włoch czy na granicy bułgarsko-tureckiej, nie mówiąc już o legendarnym pograniczu amerykańsko-meksykańskim, że są oni w stanie podjąć każde ryzyko, by dostać się do któregoś z „rajów", gdzie znajdą upragnione źródła utrzymania.
Przed bardziej zaawansowanymi społeczeństwami staje niełatwy politycznie wybór pomiędzy subsydiowaniem „nicnierobienia" poprzez utrzymywanie beneficjentów emerytur i wszelkiego rodzaju świadczeń i zasiłków socjalnych, w tym zasiłków dla bezrobotnych wypłacanych ludziom zdolnym do pracy, a subsydiowaniem produktywnej aktywności ludzkiej, czyli tworzenia miejsc pracy tam, gdzie siły rynku są jeszcze zbyt słabe. Przykładów dostarczają chociażby edukacja, kultura, sport i rekreacja, turystyka, drobny biznes w obszarze handlu i usług, przyuczanie młodych do zawodu. Subsydiowaniem pracy jest także płaca minimalna, która chroni pracujących przed ubóstwem i korzystaniem ze świadczeń socjalnych.
Wystarczy przyjrzeć się budżetom państw, żeby uświadomić sobie, że mamy tu rzeczywiście do czynienia z wyborem: nikogo nie stać jednocześnie na finansowanie pracy i nicnierobienia.