Problem w tym, że dla większości pracowników nawet trzyletnie gwarancje zatrudnienia są dzisiaj czymś nierealnym. Podobnie zresztą, jak opłacane z kasy firmy etaty związkowców, które w dużych przedsiębiorstwach rozrastają się w dziesiątki dobrze płatnych posad i wielomilionowe koszty. Wielu z nich zdaje się funkcjonować w wirtualnym świecie z przeszłości, w czasach pewnej pracy w jednej firmie aż do emerytury. Tyle tylko, że wtedy firmy również miały zapewniony zbyt i nie musiały się przejmować rynkową konkurencją.
Dziś efekt jest taki, że Polacy nie tylko nie garną się do członkostwa w związkach zawodowych, ale też często z rezerwą obserwują ich działania traktując je jako walkę o interesy niewielkiej grupy szczęśliwców na etatach. No i samych działaczy. W rezultacie nawet najbardziej radykalne żądania i duże akcje protestacyjne, które mają potwierdzić determinację i skuteczność związków, paradoksalnie działają dziś na ich niekorzyść.
Rzesze zatrudnionych na tzw. umowach śmieciowych i drobnych przedsiębiorców słysząc o przywilejach dla garstki wybrańców, może się tylko irytować i pytać, dlaczego mają za to wszystko płacić w podatkach albo w wyższych cenach. Taka sytuacja to ogromne wyzwanie dla związków zawodowych, które chcąc trwać dłużej, niż obecne pokolenie swych członków, muszą przedefiniować swą rolę i strategię działania. Owszem, to trudne, ale co innego robią firmy i pracownicy, gdy przychodzi kryzys?