Przykłady można mnożyć, warto przytoczyć te najbardziej spektakularne – budżet państwa, chcąc się pozbyć wydatków związanych z Funduszem Kościelnym, postanowił pozwolić społeczeństwu podzielić się z Kościołem swoimi podatkami. Kto najbardziej na tym ucierpi? Samorządy. Ulgę prorodzinną i niższe stawki PIT budżet państwa zrekompensował sobie wyższym VAT – samorządy zostały z wielką dziurą w swoich kasach. Gdy rząd ma ochotę poprawić działania administracji w jakiejś dziedzinie, zwykle obarcza tym zadaniem samorządy, ale nie pyta, czy w ogóle je na to stać.

Władze lokalne mają tego dosyć. I chcą separacji od podatkowej polityki rządu. W wyobraźni rysują system, w którym przestałyby być „ofiarą" (ale też beneficjentem) rządowego widzimisię w zakresie ulg i zwolnień podatkowych, a znaczna część ich dochodów byłaby zależna od ich własnych decyzji.

Pytanie, czy tzw. PIT komunalny mógłby spełnić takie nadzieje. Wiele zależy od tego, czy nowy system miałby być pełzającą zmianą, której prawie nikt nie zauważy, czy rewolucją, która zatrzęsie podwalinami podatkowymi państwa. To pierwsze rozwiązanie przypomina niestety próbę pogodzenia wody z ogniem. Przy założeniu, że nikt na zmianach nie straci (tzn. budżet państwa będzie otrzymywał z podatków PIT tyle, ile wcześniej, poszczególne jednostki samorządowe dostaną nie mniej niż dzisiaj, a obciążenia podatkowe dla mieszkańców nie wzrosną), trudno oczekiwać, że ktoś na tym zyska. A od przelewania z pustego w próżne nikt się nie wzbogaci. Potrzebne byłoby więc raczej wywrócenie systemu do góry nogami i przekazanie samorządom prawa do ustalania stawek podatkowych w odniesieniu do PIT komunalnego. Pytanie jednak, jak zostałoby to przyjęte przez społeczeństwo. Czy mieszkańcy i małe firmy byłyby skłonne wędrować tam, gdzie jest niższy podatek? I jak zachowałyby się samorządy? Czy w celu przyciągnięcia potencjalnych inwestorów obniżałyby stawki? Czy może, licząc na lojalność i wyrozumiałość swoich obywateli, podatki by podnosiły?