W tym tygodniu dobrzy znajomi - szef Gazpromu i szef spółki Nord Stream AG, w której Gazprom dzieli i rządzi, spotkali się i wzajemnie przekonali, że rozbudowa gazociągu Północnego o jedną-dwie nitki będzie jednak „ekonomicznie opłacalna". Ma to potwierdzać przygotowana przez spółkę analiza.
Ta informacja stoi w sprzeczności z sytuacją z listopada 2013. Wtedy PAP podał, powołując się na szwedzkie radio, że „konsorcjum Nord Stream zawiesza plan budowy kolejnych nitek Gazociągu Północnego z powodu niskich cen energii".
Co takiego stało się w ciągu trzech miesięcy, że udziałowcy zmienili zdanie? Czy ceny energii nagle podskoczyły, a Europa nagle poczuła głód rosyjskiego gazu? Trochę tego głodu rzeczywiście jest w Holandii, Francji i Niemczech, których koncerny - tak się składa, że także udziałowcy Nord Steram, podpisały z Gazpromem kontrakty na nowe dostawy.
Rosjanie liczą też na Brytyjczyków, którym kończy się gaz z Morza Północnego. Nitka holenderska pobiegłaby więc aż do brzegów Wysp. Londyn to w rzeczywistości wielka nadzieja Rosjan. Jeżeli bowiem Nord Steram ma transportować gaz czterema rurami, to będzie musiał znaleźć kupców na 110 mld m3 gazu rocznie, czyli na dwie trzecie tego co teraz eksportuje do Europy. A dotychczas istniejące dwie nitki (55 mld m3) miały już kłopoty z zapełnieniem.
Głód jest więc też, a może przede wszystkim, po stronie sprzedającego. Rozbudowa gazociągu to kolejne miliardy euro wyłożone przez konsorcjum i zakopane na dnie Bałtyku. Rosjanie muszą się więc śpieszyć, także by zdążyć przed 2017 r, gdy ruszy eksport taniego gazu z USA.