Na euro postawiliśmy w kryzysie

Estonia po przyjęciu euro stała się krajem, do którego inwestorzy nabrali większego zaufania. Obecność w strefie wspólnej waluty zwiększa też poziom bezpieczeństwa kraju – mówi Ardo Hansson, szef banku centralnego Estonii.

Publikacja: 07.03.2014 07:30

Na euro postawiliśmy w kryzysie

Foto: materiały prasowe

Red

Rz: Niedawno prezes banku centralnego Marek Belka po zaostrzeniu konfliktu na Ukrainie zasugerował, by na nowo podjąć w Polsce dyskusję o przystąpieniu do strefy euro. Wasza decyzja o przystąpieniu została podjęta właśnie w szczycie kryzysu.

Była naturalną konsekwencją wcześniejszej polityki monetarnej Estonii. Nasza waluta była sztywno związana od 1992 r. z marką, a później z euro. Tak naprawdę nie mieliśmy innego wyjścia jako mały kraj. W czasie szczytu kryzysu byliśmy praktycznie odcięci od rynków kapitałowych, gdyż koszty obsługi długu byłyby nie do przyjęcia. Można debatować, czy należało wprowadzić euro dokładnie w tym czasie, tzn. z początkiem 2011 r., lecz strategiczna decyzja zapadła już wcześniej. Nie było wtedy łatwo dotrzymać warunków akcesji i utrzymania deficytu nieprzekraczającego 3 proc., lecz dzięki doskonałej komunikacji rządu ze społeczeństwem udało się przeprowadzić całą operację.

Jakie są wymierne korzyści?

Jest jeszcze nieco za wcześnie, aby ocenić wszelkie korzyści, ale z całą pewnością Estonia stała się krajem, do którego inwestorzy nabrali większego zaufania. Obecność w strefie zwiększa poziom bezpieczeństwa kraju jako państwa, które łączą silniejsze więzi z naszymi partnerami. Ten czynnik nie był bez znaczenia. Przyjęcie euro przyczyniło się także do przezwyciężenia kryzysu lat 2008–2009, kiedy nasza gospodarka skurczyła się o jedną piątą. Dwa lata temu wzrost wyniósł już 3 proc. Wprawdzie w roku ubiegłym był poniżej 1 proc., lecz w tym roku spodziewamy się wzrostu w granicach 3 proc.

Jakie były koszty społeczne wprowadzenia wspólnej waluty? Wszyscy, z którymi rozmawiałem, skarżyli się na podwyżki cen, które nadeszły wraz z euro.

Taka jest rzeczywiście powszechna opinia, ale statystycznie rzecz biorąc, podwyżki cen z racji wprowadzenia euro wynosiły 0,2–0,3 proc. Statystyka dotyczy całości towarów i usług. Jednak w świadomości społecznej utrwalają się najczęściej podwyżki, z którymi ludzie mają do czynienia w życiu codziennym. Estonia nie jest tu wyjątkiem, tak było też w innych krajach.

Bycie członkiem strefy euro to także zobowiązanie uczestnictwa w pakietach pomocowych dla takich państw jak Grecja, bogatszych od Estonii. Jak to zostało przyjęte?

Uczestniczyliśmy i uczestniczymy nadal w mechanizmach pomocowych. Kosztowało nas to ok. 2 proc. PKB. Z tego też powodu nasz dług publiczny wzrósł dokładnie w tej skali. Uczestniczymy obecnie w Europejskim Mechanizmie Stabilizacyjnym i zmuszeni byliśmy wnieść tam kapitał w postaci gotówki. Nasz udział w ESM wynosi 0,28 proc. całej puli finansowej tej instytucji. Tyle też wynosi nasz wkład w Europejskim Banku Centralnym. Ale ze względu na konstrukcję mechanizmu pomocowego udział Estonii może się jeszcze zwiększyć. EBC nabywa obligacje krajów mających kłopoty finansowe i my także uczestniczymy pośrednio w tym przedsięwzięciu. Na razie na tym zarabiamy, gdyż kredytobiorcy wywiązują się ze swych zobowiązań, ale jest poziom ryzyka, którego jesteśmy świadomi. Jeżeli coś się nie uda, będziemy musieli ponieść koszty.

W jakim stanie jest obecnie wspólna waluta UE? Czy widzi pan potrzebę pilnych działań stabilizacyjnych?

Jest to kwestia wprowadzania w życie powziętych już decyzji, jak np. przestrzeganie postanowień traktatu z Maastricht i innych decyzji. Tu jest wiele do zrobienia, gdyż nie wszystkie kraje postępują zgodnie z przyjętymi zobowiązaniami. Działa jednak Europejski Mechanizm Stabilizacyjny, co wpływa stabilizująco na kondycję euro. Powstaje unia bankowa. To wszystko świadczy, że wyciągane są właściwe wnioski z przeszłości w postaci pakietu naprawczego. Wiele krajów czekają jeszcze reformy strukturalne oraz konsolidacja budżetu. Można sobie życzyć, aby reformy tego rodzaju przebiegały szybciej. Widać już też pozytywne skutki przemian w Hiszpanii i Irlandii, co zresztą potwierdza najnowszy raport OECD.

Zna pan Polskę, bo spędził pan tu nieco czasu jako ekspert Banku Światowego. Jak pan ocenia perspektywy wstąpienia Polski do strefy?

To niełatwa decyzja. Sądzę, że Polska stosuje taktykę „wait and see", a więc oczekiwania na dalszy rozwój sytuacji. Nasze doświad-czenia są bardzo pozytywne. Według Eurobarometru ?trzy czwarte społeczeństwa jest obecnie za wprowadzeniem wspólnej waluty. Narodowa waluta jest jednak trakto-wana jako symbol nieza-leżności państwowej, suwe- renności, i to także odgrywa rolę. Polska ma płynny kurs złotego, co przynosi korzyści i tym trudniej zdecydować się na euro. Ale wcześniej czy później to nastąpi, chociażby z racji konieczności wypełnienia zobowiązań akcesyjnych do UE.

Czy przynależność do strefy euro wzmacnia pozycję kraju w podejmowaniu najważniejszych decyzji dotyczących przyszłości UE?

Z całą pewnością. Obecność przy stole, przy którym zapadają decyzje, daje możliwość prezentowania własnych opinii i bezpośredniego uczestnictwa w ich podejmowaniu.

Czy tak mały kraj jak Estonia ma rzeczywisty wpływ na podejmowanie decyzji ?przez EBC i inne instytucje strefy?

Nie czujemy się lekcewa-żeni. Nasze możliwości pre- zentowania opinii i ekspertyz są uwarunkowane jedynie względami technicznymi. Z racji ograniczonego poten- cjału ludnościowego mamy relatywnie mało specjalistów w strukturach banku centralnego: 235 osób. Bundesbank zatrudnia tysiące, co już daje przewagę. Ale nie znaczy to, że Niemcy decydują o wszystkim.

Czy konflikt wokół Ukrainy odbije się negatywnie na gospodarce Estonii?

Ryzyko jest duże. Nie mamy rozbudowanych więzi gospodarczych z Ukrainą, ale mamy z Rosją. Konflikt może się zaś odbić niekorzystnie na rosyjskiej gospodarce, a nawet na światowej. Na razie trudno powiedzieć.

—rozmawiał w Tallinie ?Piotr Jendroszczyk

CV

Ardo Hansson jest szefem banku centralnego Estonii. Urodził się w 1958 r. w Chicago, studiował m.in. na Harvardzie. Pracował w Banku Światowym – w Europie m.in. w Polsce, Jugosławii i na Litwie oraz w Chinach. Żonaty, ma dwóch synów.

Rz: Niedawno prezes banku centralnego Marek Belka po zaostrzeniu konfliktu na Ukrainie zasugerował, by na nowo podjąć w Polsce dyskusję o przystąpieniu do strefy euro. Wasza decyzja o przystąpieniu została podjęta właśnie w szczycie kryzysu.

Była naturalną konsekwencją wcześniejszej polityki monetarnej Estonii. Nasza waluta była sztywno związana od 1992 r. z marką, a później z euro. Tak naprawdę nie mieliśmy innego wyjścia jako mały kraj. W czasie szczytu kryzysu byliśmy praktycznie odcięci od rynków kapitałowych, gdyż koszty obsługi długu byłyby nie do przyjęcia. Można debatować, czy należało wprowadzić euro dokładnie w tym czasie, tzn. z początkiem 2011 r., lecz strategiczna decyzja zapadła już wcześniej. Nie było wtedy łatwo dotrzymać warunków akcesji i utrzymania deficytu nieprzekraczającego 3 proc., lecz dzięki doskonałej komunikacji rządu ze społeczeństwem udało się przeprowadzić całą operację.

Pozostało 84% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację