Ożywienie oparte jest na trzech szeroko rozstawionych podporach: przyśpieszającej konsumpcji i inwestycjach oraz wciąż silnym eksporcie netto. Prognozy ekonomistów nie pozostawiają wątpliwości – na kolejne kwartały przepowiadamy lepszą sytuację i coraz szybszy wzrost PKB w ujęciu rocznym, rosnący z kwartału na kwartał o 0,2–0,3 pkt proc. W sumie jest to dość monotonny obraz, który jednak przekonuje, że w całym bieżącym roku gospodarka niemalże bez trudu urośnie szybciej niż 3 proc.
Siłą polskiej gospodarki w czasie spowolnienia i jak dotąd istotnym fundamentem ożywienia pozostaje eksport netto. Coraz bardziej wymagający rodzimy rynek i działający na nim konkurenci zewnętrzni wymusili na krajowych producentach poprawę jakości i rozwój oferty. Gdy popyt krajowy zaczął niedomagać na przełomie lat 2011 i 2012, firmy były gotowe do ekspansji na zewnątrz, nie tylko na tradycyjne rynki zagraniczne, lecz także na takie, na które się wcześniej nie zapuszczały. Kilka kwartałów dobrych danych o eksporcie plus liczne historie sukcesu polskich przedsiębiorstw na rynkach zagranicznych skłaniają niektórych do stawiania tez, że polska gospodarka uległa fundamentalnemu przeobrażeniu i stała się (lub już za chwilę się stanie) eksporterem netto.
Trudno negować sukcesy polskich przedsiębiorstw na rynkach zagranicznych oraz zmniejszenie importochłonności krajowej gospodarki. Jeżeli polskie firmy mogą konkurować w eksporcie, tym bardziej są konkurencyjne na krajowym rynku. Pomaga także stopniowa zmiana struktury konsumpcji, coraz większą jej część stanowią usługi nabywane na miejscu, a malejącą – importowane towary. W połączeniu z korzystnymi zmianami cen najważniejszych surowców energetycznych w ubiegłym roku (przede wszystkim gazu) pozytywny wkład wymiany handlowej z zagranicą we wzrost jest w pełni zrozumiały. Czy jednak zrozumiały oznacza stabilny i zagwarantowany w przyszłości?
Średniookresowa tendencja przyśpieszania wzrostu PKB nie budzi wątpliwości. Warto się jednak zastanowić, czy rzeczywiście przebiegać ono będzie tak gładko i bezstresowo, jak zakładają to dostępne prognozy. Otóż niekoniecznie, a dużego źródła potencjalnych zawirowań upatrywać można właśnie w eksporcie netto. Zwykle w tym kontekście przypomina się sytuację w strefie euro i utrzymującą się słabość tamtejszego ożywienia, którego załamanie może zagrozić polskim eksporterom. Wspomina się także o Chinach i ryzyku niższego wzrostu, który mógłby prowadzić, poprzez mocno obecną na tamtym rynku gospodarkę niemiecką, do ograniczenia eksportu. Ostatnio także mówi się często o sytuacji za wschodnią granicą. Zapatrzenie w ostatnie sukcesy eksporterów usuwa nieco w cień oczywistą prawdę, że wymiana handlowa z zagranicą ma dwie strony i pogorszenie jej bilansu może się brać ze wzrostu importu tak samo jak z pogorszenia eksportu. I choć nie jest to powód do niepokoju (paradoksalnie, można nawet uznać to nawet za optymistyczny sygnał potwierdzający kompletność ożywienia), to jednak może być przyczyną, że wzrost wcale nie będzie przyśpieszać tak systematycznie, jak zakładają prognozy. Co więcej, wiele wskazuje na to, że wahnięcie wzrostu nastąpi już wkrótce – w pierwszym półroczu.
Pośród kilku czynników, które przemawiają za tym, by w nieodległej przyszłości oczekiwać szybszego wzrostu importu i pogorszenia salda handlu zagranicznego, wymieńmy dwa. Po pierwsze, inwestycje. Mimo wyraźnej poprawy dotychczasowe ożywienie odbywało się w zasadzie bez zwiększenia inwestycji. Dopiero w czwartym kwartale kontrybucja nakładów brutto na środki trwałe do wzrostu stała się zauważalnie dodatnia (0,4 pkt proc.). Roczna dynamika w ostatnich trzech miesiącach ubiegłego roku wyniosła 1,3 proc. To najlepszy wynik w ubiegłym roku, jednak jakże odległy choćby od 8,5 proc. odnotowanego w 2011 r., nie mówiąc już o dwucyfrowych zwyżkach w połowie poprzedniej dekady. Jeżeli mamy być świadkami wyraźnie szybszego wzrostu niż obecnie, a to przecież wszyscy prognozujemy, nie obędzie się bez znacznego przyspieszenia inwestycji. A nakłady na środki trwałe są i pozostaną importochłonne, nawet jeżeli w ostatnich latach uzależnienie Polski od zewnętrznych producentów wydatnie się zmniejszyło. I coraz wyraźniejsze sygnały – wyniki badań koniunktury, spadek depozytów przedsiębiorstw czy wreszcie nieśmiałe ożywienie kredytu – wskazują, że firmy zaczynają rozbudowywać potencjał wytwórczy, co szybko przełoży się na wzrost importu.