W 25-lecie wolnej Polski i w okrągłą rocznicę zalania przez Unię dotacjami polskiej gospodarki nie mamy autostrady, która łączyłaby południe z północą albo wschód z zachodem kraju. I niewiele wskazuje na to, żeby któraś w najbliższych latach była gotowa.
Doprowadziliśmy do tego, że budujące takie drogi wielkie polskie firmy wyszły na tym jak Zabłocki na mydle. PBG ogłosiła upadłość, Polimex-Mostostal walczy o przetrwanie. Przyczyną uczynienie kryterium najniższej ceny bożkiem przetargów. I to w sytuacji kiedy prawo o zamówieniach publicznych mówi, że kryteriami oceny ofert są cena, albo cena i inne kryteria odnoszące się do przedmiotu zamówienia, w szczególności jakość, funkcjonalność, parametry techniczne, zastosowanie najlepszych dostępnych technologii w zakresie oddziaływania na środowisko, koszty eksploatacji, serwis oraz termin wykonania zamówienia. Żeby nasze kolosy nie wpadły w kłopoty nie trzeba było nawet zmieniać ustawy...
Pozwoliliśmy też, żeby chiński Codevec wygrał ważny przetarg, mimo że fachowcy, i niefachowcy mówili, iż cena oferowana przez tego wykonawcę jest z sufitu.
Tolerowaliśmy, by przez lata osoby kierujące Generalną Dyrekcją Krajowych Dróg i Autostrad miały przed swoimi tytułami literki p.o., bo nie były w stanie zaliczyć wymaganych egzaminów.
A na wierzch tego wielowarstwowego tortu wisienka – autostrady z Łodzi do Warszawy nadal nie można nazywać autostradą, bo nie ma tam stacji benzynowych. Podobnie jak właśnie oddanego kierowcom odcinka drogi do Kowala...