Jedną z takich najważniejszych i jednocześnie najbardziej politycznie skomplikowanych prywatyzacji, w których braliśmy udział, była prywatyzacja Fabryki Samochodów Małolitrażowych (FSM). FSM traciło 40 mln dol. miesięcznie. Firma podpisała umowę licencyjną w dolarach, a w sytuacji nagłego skoku inflacji, produkowała samochody ze stratą. FSM wymagała dużych inwestycji. Był tylko jeden zainteresowany nabywca, z którym trudno było negocjować, bo był świadom, że jest jedynym chętnym. Ale rządowi udało się uzyskać bardzo dobrą cenę za spółkę. Architektem umowy był świętej pamięci Zbigniew Piotrowski, a po stronie rządowej ministrowie Andrzej Olechowski oraz Jerzy Osiatyński. Teraz mamy w Tychach jedną z najlepszą lokalizacji motoryzacyjnych w Europie, a wokół rozwiniętą branżę podzespołów samochodowych. Gdyby nie ta prywatyzacja nie byłoby takiego rozwoju tej branży w Polsce. Teraz polscy inżynierowie są na najwyższych szczeblach zarządzania w globalnych spółkach motoryzacyjnych, które zainwestowały w Polsce. Wciąż jesteśmy dla nich atrakcyjnym rynkiem.
Jesteśmy wciąż w doskonałej sytuacji kraju atrakcyjnego dla inwestorów. Ale tak się wcale nie musiało stać. Weźmy przykład Rumunię czy Ukrainę – kwalifikacje pracowników, jakość zarządzania jest u nas dużo wyższa. Oczywiście słychać narzekania, że rząd, który jest u władz drugą kadencję powinien wprowadzać seryjnie reformy, ale gdy się spojrzy na PKB, stan gospodarki czy jej przyszłość, nawet gdy Europa nie będzie się mocno rozwijała, perspektywy wzrostu gospodarczego w Polsce są lepsze niż wielu dużo bardziej rozwiniętych krajów. Nie możemy ignorować znaczenia jakie odgrywa polityka, ale takie kraje jak Niemcy postrzegają Polskę jako jeden z najważniejszych plusów całego procesu rozszerzania Unii Europejskiej. Mamy swój wkład w podniesienie konkurencyjności UE.
To co rozpoczęło się wraz z planem Balcerowicza jest najważniejszym osiągnięciem tego okresu. To była jedna z najlepszych grup ludzi, które rozpoczęły budowę nowoczesnej gospodarki niemal z gruzów, które odziedziczyła po poprzednikach. Myślę, że trudno byłoby w jakimkolwiek kraju znaleźć lepszy zespół w tym samym miejscu i czasie z tymi wszystkimi ich pomysłami i jednocześnie z władzą, która chciała ich wysłuchać. To oni nadali ton zmianom.
Oczywiście przez 25 lat traci się trochę na wadze, ale myślę, że większość polityków, którzy byli świadkami tego procesu, zdaje sobie sprawę z wagi tej spuścizny i wkładu tych ludzi.
A co Pan uważa za największe rozczarowania gospodarcze tych 25 lat?
Na pewno są rzeczy, które zaniedbaliśmy. Jedną z nich jest inwestycja w kapitał ludzki. Nie udało nam się wyedukować Polaków, by wykorzystywali swoją przedsiębiorczość i inicjatywę. Sprawić, by otrzymali najlepsze możliwe wykształcenie i umiejętności. Nie zainwestowaliśmy w to wystarczająco dużo. Dla mnie jest to pewne rozczarowanie. Szczególnie biorąc pod uwagę liczbę ludzi, którzy zdobyli w tym okresie wyższe wykształcenie. Liczby robią wrażenie, jakość jest jednak rozczarowująca. Chodzi o całą generację. Nie stają oni do konkurencji z ich kolegami np. ze Stanów czy Holandii. Musimy coś z tym w przyszłości zrobić. Powinniśmy zweryfikować całą filozofię studiów wyższych w Polsce oraz jakość zarządzania nimi. Pieniądze jako narzędzie wpływu nie są wystarczające. Ludzie muszą być bardziej przedsiębiorczy. Ale to się stanie, bo biznes tego potrzebuje.